Wiadomości!
Zapraszam na mojego nowego bloga! Byłabym wdzięczna za kilka słów co o nim sądzicie!
Paryska-finezja!!!
ROZDZIAŁ 3
Wylądowałyśmy. W końcu! Już od tego lotu i ciągłego siedzenia nie czuję nóg i.. dobrze wiecie czego jeszcze. Na lotnisku czekał na nas już tata, w pełni rozradowany.
- Cześć moje słoneczka! - przywitał się tata, całując każdą ze swoich kobiet życia - Chodźmy po wasze bagaże.
Odebraliśmy walizki i wyszliśmy poza budynek Philadephia International Airport. Złapaliśmy taksówkę, z racji tego, że jeszcze nie kupiliśmy nowego samochodu i ruszyliśmy dalej w drogę. Przemierzaliśmy ulice i skrzyżowania. Filadelfia, po mimo iż jest ogromnym miastem, bo mieści aż półtora miliona ludności, okazała się ładnym i zadbanym miastem. Przynajmniej dzielnica Northwest, którą zmierzaliśmy i w której będziemy mieszkać. Po trzydziestu minutowej jeździe skręciliśmy na Greene Street, czyli ulicę przy, której stał nasz nowy dom. Ulica jest zabudowana pięknymi i uroczymi domami w różnej wielkości, wszystkie trawniki przycięte według tej samej wielkości, a zagospodarowanie zieleni wzdłuż chodników i przed domami mieni się idealnością. Widok typowy jak z amerykańskiego filmu. Z każdym następnym domem, zastanawiałam się który z nich jest nasz.
Samochód zwolnił i zatrzymał się koło wielkiego podjazdu, który prowadził do równie wielkiego domu, w kolorze średniego beżu. Miał duże i przejrzyste okna, a drzwi wejściowe tak szerokie, że spokojnie całą czwórką weszlibyśmy do środka, bez żadnego przepychania. Wzdłuż podjazdu rosły piękne rododendrony, a u podstawy schodów stały ogromne donice z pięknymi kolorowymi kwiatami. Widok był tak piękny, że aż zapierało dech w piersiach. Już miałam pobiec do drzwi, kiedy..
- Witajcie w naszych skromnych progach. Oto nasz nowy dom - powiedział tata.
Odwróciłam się i już miałam rzucić mu się w ramiona, gdy nagle zauważyłam, że stoi odwrócony plecami, dwa metry z tyłu i patrzy w przeciwną stronę. Taksówka odjechała, a moim oczom ukazał się średniej wielkości dwupiętrowy dom, bez elewacji oraz połowy dachówek na dachu, wokół, którego kręciło się pełno robotników. Czar pięknego domu z wielkim podjazdem prysnął jak bańka mydlana, a wszystkie marzenia z nim związane odleciały z letnim południowym wiatrem.
- Chłopaki mają małe opóźnienie z powodu wcześniejszej słabej pogody, ale uwijają się jak mogą. Za miesiąc powinniśmy się wprowadzić - powiedział tata z uśmiechem tak promiennym jakiego nigdy w życiu nie widziałam. Słucham?! Za ile?! Za miesiąc?! Jak on to sobie wyobraża?!
- Jak mamy się wprowadzić za miesiąc, to gdzie teraz będziemy mieszkać? - spytałam zdezorientowana.
- Niespodzianka! -krzyknął tata wskazując na przyczepę kempingową stojącą w narożniku naszego ogrodu - Zawsze marzyłem, żeby kupić sobie kemping! A teraz będziemy w nim mieszkać przez miesiąc. Marzenia się spełniają! - krzyknął radośnie.
Nie wiedziałam, że to się naprawdę dzieje. Stałam jak wryta w ziemię. Oto niespodzianka, na którą czekałam tak cały lot. Spojrzałam na mamę, ona też była w szoku. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie mogąc wydusić żadnego słowa od razu je zamknęła. Tata schylił się po nasze podręczne bagaże i ruszył w stronę kempingu.
- No dalej, chodźcie. Co tak stoicie. Dziewczynki nie chcecie wybrać sobie swoich łóżek? - zwrócił się do nas z drugiej strony ulicy. Słysząc go, Eliza wystartowała, krzycząc, że zajmuje największe łóżko. Spojrzałyśmy z mamą jeszcze raz po sobie i wolnym krokiem ruszyłyśmy za nimi.
Weszliśmy do środka. Wewnątrz utrzymywał się zapach drewnopodobnych mebli i ścian, które się tam znajdowały. Na wejściu znajdował się rozkładany stół i mała kanapa pod ścianą, która jak się później okazało była moim łóżkiem. Po przeciwległej stronie znajdowały się urządzenia kuchenne. Po prawej stronie ciągnął się wąski korytarzyk prowadzący do "sypialni rodziców" i łazienki zaraz obok. Usiadłam na kanapie, a mama powoli krążyła za rozradowanym tatą, który oprowadzał ją po naszym "mieszkaniu". Zadzwoniła komórka. Tata przyłożył telefon do ucha i po krótkiej chwili, oznajmił:
- Niestety, nasze wszystkie bagaże utknęły po drodze w Portugalii, z powodu awarii samolotu. Nie mają teraz wolnego samolotu bagażowego, więc będziemy musieli poczekać cztery dni.
Super! Pomyślałam. Nie dość, że muszę mieszkać w tej dziurze miesiąc to jeszcze wszystkie moje ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy znajdują się nadal za oceanem. Całe szczęście, że zapakowałam dodatkową parę spodni, t-shirt i bieliznę do bagażu podręcznego w razie zmiany pogody. Zapowiadało się wspaniale! Podparłam się, schowałam zmęczoną twarz w dłoniach i zatęskniłam za Polską.
Witam cię i pozdrawiam.:)
OdpowiedzUsuńKochana nieźle ci idzie, pisz i rób to co kochasz.
Nie trać weny.
Buśka :*
Zapowiada się ciekawie, będę wpadała, tylko informuj kiedy ;*
OdpowiedzUsuń