Wiadomości!

Zapraszam na mojego nowego bloga! Byłabym wdzięczna za kilka słów co o nim sądzicie!

Paryska-finezja!!!


wtorek, 28 maja 2013

ROZDZIAŁ 4

Minęły już trzy dni, odkąd jesteśmy w  Filadelfii i zamieszkałyśmy w "zamku marzeń".  Od tego też czasu pogoda nas nie rozpieszczała i przez cały ten czas padał deszcz. Dzisiaj dla urozmaicenia również lało jak z cebra. Zagubione bagaże nadal do nas nie dotarły. O ironio! Zdążyłam przeczytać książkę, która ma ponad trzysta pięćdziesiąt stron, rozwiązać czterysta panoramicznych krzyżówek mamy i przeszłam wszystkie levele gry, na mojej upadającej już komórce. Leżałam na łóżku rodziców i powoli zaczynało mnie to wszystko wyprowadzać z równowagi. Przewróciłam się na bok i spojrzałam na bawiącą się na dywaniku Elizkę. Chciałabym mieć teraz te pięć lat, kilka zabawek i zewnętrzny świat mógłby nie istnieć. Sięgnęłam po mp4, włączyłam muzykę, zamknęłam oczy i odpłynęłam. 

Poczułam szturchnięcie, otworzyłam oczy, to była mama. Musiała już wrócić z urzędu, w którym miała jakieś pilne sprawy związane  z budową domu. 

- Pomożesz mi przy przygotowywaniu obiadu? - spytała.

- Chętnie! - krzyknęłam i chodź nigdy nie garnęłam się do gotowania, to w tym momencie jestem skłonna zrobić wszystko.

- Dobrze, dzisiaj na obiad makaron ze szpinakiem w sosie śmietanowo-winnym, więc wstaw makaron, a ja w tym czasie się przebiorę - poinstruowała mnie mama.

Poszłam do kuchni wyjęłam garnek i nalałam wody. Mama już do mnie dołączyła.

- Jak tam minęło ci przedpołudnie? - zapytała.

- Nawet mnie nie denerwuj. Przez tę pogodę wychodzę już z siebie, jeszcze jeden dzień, a będziecie musieli wywieźć mnie do psychiatryka - odpowiedziałam poirytowana. W tym momencie, tata wrócił z pracy.

- Jakiego psychiatryka? - zapytał zainteresowany.

- Klara odkryła, że ma jakieś urojenia i chce się samowolnie oddać do szpitala - zażartowała mama.

- Kochanie, nawet nie wiesz jak miło mi to słyszeć. To naprawdę wielka ulga dla nas, że w końcu to zauważyłaś - podchwycił żart tata.

- Bardzo śmieszne, ale ostrzegam jeśli deszcz będzie jeszcze padać choćby jeden dzień będę zmuszona do takiej decyzji - podsumowałam ich żarty.

- Na szczęście moja droga, nic takiego nie nastąpi, w drodze powrotnej z pracy widziałem przejaśnienia od zachodu na niebie, więc jeszcze godzinka i powinno przestać padać - oznajmił tata.

- Dzięki Bogu! - krzyknęłam i w geście ulgi podniosłam ręce do góry.

- Dobra, dobra już nam tu Boga nie wzywaj, siadajcie do stołu, obiad gotowy - powiedziała mama.

 

Tak jak tata powiedział, godzinę później deszcz przestał padać. Co prawda było jeszcze pochmurnie i dość chłodno, ale najważniejsze, że nie padało! Postanowiłam jak najszybciej skorzystać z okazji i wyjść na zewnątrz. Chwyciłam wsuwaną błękitną bluzę z kapturem i krzyknęłam, że wychodzę.

- Dobrze, ale weź ze sobą Elizę, niech też się przewietrzy - odkrzyknęła mi mama.

Ubrałam Elizkę w kurtkę i kalosze, po czym wyszłyśmy. Miałam zamiar pozwiedzać okolicę. Poszłyśmy wzdłuż naszej ulicy, która była chyba najdłuższą ulicą jaką kiedykolwiek szłam. Mijałyśmy piękne domy i równie piękne ogrody. Wszystko było czyste i zadbane, a ulica nie należała do najruchliwszych. Panował tu ład i pełen spokój. Jak się okazało na końcu ulicy znajdował się przepiękny duży park. Tutaj również wszystko było zadbane, kwiaty rosły na rabatkach, trawa była równiutko przycięta, a wszystkie ławki były w nienagannym stanie. Elizka wypatrzyła plac zabaw i czym prędzej pobiegła w jego stronę. Ja spokojnie doszłam za nią i usiadłam na ławkę, łapiąc w płuca świeże powietrze oraz podziwiając naturę. Elizka natomiast była w swoim żywiole. Podbiegła do innych dzieci i od razu złapała z nimi kontakt, mimo średniej znajomości języka angielskiego. Spojrzałam na zegarek, było w pół do dziewiętnastej, straciłam poczucie czasu.

- Eliza! Chodź, wracamy do domu! -  krzyknęłam w jej stronę.

- Niee, Klara, jeszcze trochę - odkrzyknęła niezadowolona.

- Nie marudź, robi się późno, musimy wracać na kolację! - skończyłam dyskusję.

Z wielkim żalem podbiegła i chwyciła mnie swoją brudną od zabawy ręką. Ruszyłyśmy w drogę powrotną. Kilka domów przed naszym, Eliza wypatrzyła kota pod drzewem.

- Klaraa, patrz jaki fajny kotek! -  podbiegła do niego i zaczęła głaskać.

- Zostaw tego zapchlonego kota - warknęłam do niej, z racji tego, że nie przepadam za kotami.

- Ale popatrz na niego jaki jest fajny - emocjonowała się dalej - Możemy go wziąć?!

- Zapomnij! To na pewno kot kogoś z tych domów, nie możemy go wziąć. 

- O widzę,macie tego biednego kota - usłyszałam nieznajomy głos. Odwróciłam się w stronę domu i zauważyłam starszą panią, która akurat wyszła po pocztę.

- Tak, znalazłyśmy go tu pod drzewem. To pani kot? - zapytałam.

- Nie, nie, poniewiera się tu od kilku dni. Chętnie bym go przygarnęła, ale jestem uczulona na sierść - odpowiedziała staruszka.

-  Słyszałaś?! Ten kot jest samotny, musimy go wziąć! Proszę, proszę, proszę! - zaczęła błagać Eliza.

- No dobrze, weźmiemy go, ale rodzice na pewno nie zgodzą się wpuścić go do campingu i zostawić na stałe, więc się nie nastawiaj - ulitowałam się nad młodą siostrą. 

- Jeee, jesteś super! - krzyknęła zadowolona. 

Poszłyśmy do domu.  

- Mamo, mamo! Patrz co znalazłam! - krzyczała rozradowana siostra.

- O, jaki śliczny kotek. Skąd go wzięłyście? - zapytała mama.

- Niedaleko domu, siedział sam pod drzewem. Możemy go zatrzymać? Proszę! - zaczęła znowu błagać.

- Dobrze, ale tylko przez kilka dni, aż nie znajdziemy jego właścicieli - odpowiedziała mama. 

- Serio?! - zdziwiona spytałam mamy. Ona tylko wzruszyła ramionami i zrobiła bezradną minę. 

Zniesmaczona poszłam do łazienki i wzięłam długi gorący prysznic, przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Miałam tylko nadzieję, że właściciele tego kota szybko się znajdą i nie będę musiała długo znosić tego zwierzaka. Wzięłam mp4 i zmęczona spacerem udałam się spać.




__________________________________________

Rozdział może na należy do najciekawszych, ale nie chciałam pisać nie wiadomo jak długiego kolaboratu, ale zapewniam, że w następnych akcja będzie już się żywsza i rozkręcona!

Serdecznie pozdrawiam! :)

 

środa, 22 maja 2013

ROZDZIAŁ 3

Wylądowałyśmy. W końcu! Już od tego lotu i ciągłego siedzenia nie czuję nóg i.. dobrze wiecie czego jeszcze. Na lotnisku czekał na nas już tata, w pełni rozradowany. 

- Cześć moje słoneczka! - przywitał się tata, całując każdą ze swoich kobiet życia - Chodźmy po wasze bagaże. 

Odebraliśmy walizki i wyszliśmy poza budynek Philadephia International Airport. Złapaliśmy taksówkę, z racji tego, że jeszcze nie kupiliśmy nowego samochodu i ruszyliśmy dalej w drogę. Przemierzaliśmy ulice i skrzyżowania. Filadelfia, po mimo iż jest ogromnym miastem, bo mieści aż półtora miliona ludności, okazała się ładnym i zadbanym miastem. Przynajmniej dzielnica Northwest, którą zmierzaliśmy i w której będziemy mieszkać. Po trzydziestu minutowej jeździe skręciliśmy na Greene Street, czyli ulicę przy, której stał nasz nowy dom. Ulica jest zabudowana pięknymi i uroczymi domami w różnej wielkości, wszystkie trawniki przycięte według tej samej wielkości, a zagospodarowanie zieleni wzdłuż chodników i przed domami mieni się idealnością. Widok typowy jak z amerykańskiego filmu. Z każdym następnym domem, zastanawiałam się który z nich jest nasz.

Samochód zwolnił i zatrzymał się koło wielkiego podjazdu, który prowadził do równie wielkiego domu, w kolorze średniego beżu. Miał duże i przejrzyste okna, a drzwi wejściowe tak szerokie, że spokojnie całą czwórką weszlibyśmy do środka, bez żadnego przepychania. Wzdłuż podjazdu rosły piękne rododendrony, a u podstawy schodów stały ogromne donice z pięknymi kolorowymi kwiatami. Widok był tak piękny, że aż zapierało dech w piersiach. Już miałam pobiec do drzwi, kiedy..

- Witajcie w naszych skromnych progach. Oto nasz nowy dom - powiedział tata. 

Odwróciłam się i już miałam rzucić mu się w ramiona, gdy nagle zauważyłam, że stoi odwrócony plecami, dwa metry z tyłu i patrzy w przeciwną stronę. Taksówka odjechała, a moim oczom ukazał się średniej wielkości dwupiętrowy dom, bez elewacji oraz połowy dachówek na dachu, wokół, którego kręciło się pełno robotników. Czar pięknego domu z wielkim podjazdem prysnął jak bańka mydlana, a wszystkie marzenia z nim związane odleciały z letnim południowym wiatrem.

- Chłopaki mają małe opóźnienie z powodu wcześniejszej słabej pogody, ale uwijają się jak mogą. Za miesiąc powinniśmy się wprowadzić - powiedział tata z uśmiechem tak promiennym jakiego nigdy w życiu nie widziałam. Słucham?! Za ile?! Za miesiąc?! Jak on to sobie wyobraża?!

- Jak mamy się wprowadzić za miesiąc, to gdzie teraz będziemy mieszkać? - spytałam zdezorientowana.

- Niespodzianka! -krzyknął tata wskazując na przyczepę kempingową stojącą w narożniku naszego ogrodu - Zawsze marzyłem, żeby kupić sobie kemping! A teraz będziemy w nim mieszkać przez miesiąc. Marzenia się spełniają! - krzyknął radośnie.

Nie wiedziałam, że to się naprawdę dzieje. Stałam jak wryta w ziemię. Oto niespodzianka, na którą czekałam tak cały lot. Spojrzałam na mamę, ona też była w szoku. Otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale nie mogąc wydusić żadnego słowa od razu je zamknęła. Tata schylił się po nasze podręczne bagaże i ruszył w stronę kempingu.

- No dalej, chodźcie. Co tak stoicie. Dziewczynki nie chcecie wybrać sobie swoich łóżek? - zwrócił się do nas z drugiej strony ulicy. Słysząc go, Eliza wystartowała, krzycząc, że zajmuje największe łóżko. Spojrzałyśmy z mamą jeszcze raz po sobie i wolnym krokiem ruszyłyśmy za nimi. 

Weszliśmy do środka. Wewnątrz utrzymywał się zapach drewnopodobnych mebli i ścian, które się tam znajdowały. Na wejściu znajdował się rozkładany stół i mała kanapa pod ścianą, która jak się później okazało była moim łóżkiem. Po przeciwległej stronie znajdowały się urządzenia kuchenne. Po prawej stronie ciągnął się wąski korytarzyk prowadzący do "sypialni rodziców" i łazienki zaraz obok. Usiadłam na kanapie, a mama powoli krążyła za rozradowanym tatą, który oprowadzał ją po naszym "mieszkaniu". Zadzwoniła komórka. Tata przyłożył telefon do ucha i po krótkiej chwili, oznajmił:

- Niestety, nasze wszystkie bagaże utknęły po drodze w Portugalii, z powodu awarii samolotu. Nie mają teraz wolnego samolotu bagażowego, więc będziemy musieli poczekać cztery dni. 

Super! Pomyślałam. Nie dość, że muszę mieszkać w tej dziurze miesiąc to jeszcze wszystkie moje ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy znajdują się nadal za oceanem. Całe szczęście, że zapakowałam dodatkową parę spodni, t-shirt i bieliznę do bagażu podręcznego w razie zmiany pogody. Zapowiadało się wspaniale! Podparłam się, schowałam zmęczoną twarz w dłoniach i zatęskniłam za Polską. 



niedziela, 12 maja 2013

ROZDZIAŁ 2

I zaczęło się. Od dwóch dni ciągłe pakowanie, układanie i cała ta krzątanina związana z przeprowadzką, która nieubłaganie zbliżała się wielkimi krokami. Wszędzie kartony, pudła i pudełeczka. Mama biega w tą i z powrotem ciągle upychając rzeczy do kartonów, które już i tak ledwo co się zamykają. Eliza, moja młodsza siostra, biega za nią krzycząc, że jej zabawki nie mieszczą się już w jej pudle, a nie zapakowała jeszcze wszystkich "tych najbardziej potrzebnych". Istny chaos! Tata z racji dopilnowania wszystkich formalności związanych z pracą, naszą przeprowadzką i nowym domem jest w Filadelfii od poniedziałku. Nasza trójka ma dojechać do niego w czwartek popołudniu, czyli już jutro o siedemnastej! Zadzwonił dzwonek. To pewnie Ania, która ma dzisiaj zostać u mnie na noc. Będziemy rozmawiać i wspominać najlepsze momenty naszej przyjaźni i życia. Otworzyłam drzwi i ujrzałam jej smutne oczy.

- Chodźmy od razu na górę, bo tutaj nie da się żyć - powiedziałam, komentując ten armagedon, który się tutaj odbywał. Po drodze przechwyciłam butelkę coca-coli i dwie szklanki.

Usiadłyśmy na łóżku opierając się o ścianę i ze szklaną napełnioną napojem, milczałyśmy pogrążone w myślach.

- Boisz się? - przerwała ciszę, Ania.

- Szczerze, to nawet nie wiem, co mam o tym myśleć. Nie chodzi o żadną barierę językową czy kulturalną, bo przecież moja mama jako nauczycielka angielskiego, od dziecka wpajała mi ten język. Filadelfia, co prawda jest na innym kontynencie, ale przecież żyjemy w XXI wieku i na pewno nie ma tam rzeczy o których nigdy nie słyszałam, czy nie widziałam. Bardziej niepokoi mnie to, że dzieje się to tak szybko, i że mogę za tym nie nadążać. I sam fakt, że kocham mój kraj, a muszę go opuścić - podsumowałam.

- A za mną nie będziesz tęsknić? - spytała Ania, robiąc minę zbitego psa.

- Głupolu, oczywiście, że tak! - przytuliłam ją - Gdyby była tylko możliwość zabrania ciebie tam to nie wahałabym się ani chwili. Niestety, jedyne co mogę ci obiecać, to to, że będę przyjeżdżać na każde wakacje, na każde święta i cały czas będę spędzać z Tobą.

- W sumie, już niedługo Boże Narodzenie, to tylko pięć miesięcy. Szybko zleci, prawda? - zapytała wyciągając w moją stronę szklankę.

- Oczywiście, co to jest pięć miesięcy! - stuknęłyśmy się szklankami i zaczęłyśmy się śmiać.

Włączyłyśmy sobie nasz ulubiony film, który tak na prawdę był tylko tłem, bo nie mogłyśmy się zamknąć, ciągle rozmawiając jak najęte. Tak jakbyśmy podświadomie chciały przegadać te pięć miesięcy w jedną noc.


***

Jesteśmy już całą trójką w samolocie. Pode mną rozprzestrzenia się wielki błękit Oceanu Atlantyckiego skąpanego w różowo-pomarańczowym świetle zachodzącego słońca. Jest godzina dwudziesta trzydzieści, przed nami jeszcze dwie i półgodziny z sześciu godzin lotu samolotem. Na miejscu mamy być według naszego czasu o dwudziestej trzeciej, ale ze względu na zmianę strefy czasowej będziemy tam o siedemnastej. Dziwne, jakby czas się zatrzymał w miejscu. Na lotnisko ma przyjechać po nas tata. Przed wylotem rozmawialiśmy z nim i zapowiedział nam, że ma dla nas niespodziankę, tam na miejscu. Był taki zadowolony, że nie mogę się doczekać, co to może być! Spojrzałam jeszcze raz na piękny zachód słońca i zamknęłam oczy, aby trochę się przespać, przed "nowym światem".


piątek, 3 maja 2013

ROZDZIAŁ 1

Nareszcie koniec tego kieratu. Koniec z dokuczaniem, głupimi tekstami, ciągłym uprzykrzaniem życia. Czekałam na ten dzień trzy lata. Dzień, który dał mi wolność, spokojniejsze życie i lepsze perspektywy na przyszłość. Tym dniem jest zakończenie roku szkolnego, w szkole, której nienawidzę i na szczęście już nigdy więcej do niej nie wrócę. Nie spotkam tych przeklętych twarzy, które codziennie wyłaziły ze skóry, aby wystawić mnie na pośmiewisko reszcie klasy, bądź sprawić mi przykrość. Zaraz zaczną się wakacje, błogie lenistwo i spokój. To wszystko będzie już niedługo na wyciągnie ręki, muszę tylko przeżyć jeszcze inaugurację zakończenia roku szkolnego, a aby to zrobić muszę się w końcu wygramolić z łóżka. Spojrzałam ponownie na zegarek dochodziła godzina ósma, to ostateczny czas, abym zaczęła się szykować. Niechętnie wyszłam z łóżka i udałam się do łazienki na szybki prysznic. Na drzwiach od szafy czekał już na mnie mundurek szkolny, idealnie wyprasowany, jak to przystało na moją mamę. Ubrałam się szybko i zeszłam do kuchni. Zjadłam szybkie śniadanie i wybiegłam z domu.

Poranek był ciepły, ale rześki. Zawsze lubiłam taką pogodę w czerwcu, dodawała mi energii i chęci do życia. Na skrzyżowaniu czekała na mnie już zniecierpliwiona Ania, bo jak zwykle byłam spóźniona. Tak, punktualność nigdy nie była moją mocną stroną.

Ania to moja przyjaciółka, to tylko dzięki niej udało mi się przeżyć te okrutne lata w szkole. Zawsze byłyśmy w tym razem i dzięki wspólnym wspieraniu stawało się to łatwiejsze. 

- Wiem, przepraszam - powiedziałam, widząc jej niezadowoloną minę.

- Dobra, dobra. Chodźmy już, bo naprawdę się spóźnimy -  złapała mnie za rękę i pobiegłyśmy w stronę szkoły.

Dobiegłyśmy do budynku, uwolniłam rękę z uścisku Ani i stanęłam przed schodami. 

- Co robisz? Dlaczego nie idziesz? - zapytała mnie Ania z połowy wysokości schodów.

- Nie wierzę... Nie wierzę, że to na prawdę już koniec - powiedziałam patrząc na wielkie drzwi prowadzące do wnętrza szkoły. 

Ania uśmiechnęła się, złapała mnie za rękę i wciągnęła do środka. Wszyscy siedzieli już na swoich miejscach, na scenie dobiegały końca ostatnie próby mikrofonu. Usiadłyśmy na krzesłach. W rzędzie przed nami odwróciła się Marietta wraz z  jej "elitą" i przewróciła oczami w reakcji na nasze spóźnienie. Widząc to podniosło mi się ciśnienie i już miałam coś odpowiedzieć w jej stronę, ale Ania ścisnęła mnie za rękę dając do zrozumienia, że nie warto. Rzeczywiście, nie warto tracić na nią języka, jeszcze tylko dwie godziny i zniknie z mojego życia. Oparłam się spokojnie o krzesło i zaczęłam słuchać przemówienia pani dyrektor. 

Nie wiem czy to świadomość, że już nigdy tu nie wrócę, ale spodobała mi się ta inauguracja. Rówieśnicy tak zabawnie ją przeprowadzili, że nawet nie zauważyłam kiedy dobiegła do końca. Jak zawsze po zakończeniu poszłyśmy na pyszne lody do naszej ulubionej kawiarenki. Usiadłyśmy przy stoliku i zaczęłyśmy planować nasze wyczekiwane wakacje.


***


Weszłam do domu i już miałam biec do góry do pokoju, aby ściągnąć ten znienawidzony mundurek i najchętniej wyrzucić do kosza, kiedy usłyszałam wołanie mojej mamy. Weszłam do pokoju gościnnego i zauważyłam siedzących rodziców z moją młodszą siostrą Elizą na ich kolanach. 

- Klaro, kochanie, proszę usiądź, mamy dla ciebie wspaniałą wiadomość - powiedziała mama z uśmiechem na twarzy.

Ostatnio kiedy widziałam ich takich zadowolonych dowiedziałam się, że będę miała młodszą siostrę. Może nie byłoby w tym nic złego, ale miałam jedenaście lat i to była dość duża różnica wieku. Usiadłam niepewnie i z wystraszoną miną patrzyłam na ich zadowolone twarze.

- Chcemy ci powiedzieć, że dostałem lepiej płatną pracę w Filadelfii w Stanach Zjednoczonych i w przyszłym tygodniu się tam przeprowadzamy - oznajmił mi tata.

- Ale jak to Filadelfia?! Jak to możliwe?! -  byłam w kompletnym szoku.

- Twój tata dostał propozycję awansu miesiąc temu. Musieliśmy się nad tym sami poważnie zastanowić, bo jednak to poważna decyzja, ale postanowiliśmy zaryzykować. Nie chcieliśmy ci nic mówić, żebyś spokojnie skończyła szkołę i nie zaprzątała sobie tym głowy - powiedziała mama. 

- Nie, nie, nie! Ja się na to nie zgadzam! Ja się stąd nigdzie nie ruszam! - krzyknęłam ze łzami w oczach.

- Ale kochanie, wszystko będzie dobrze. Zobaczysz, na pewno ci się tam spodoba. Filadelfia to piękne miasto i... - pocieszała mnie mama, ale nie zdążyła dokończyć, bo wybiegłam z płaczem. Wpadłam do swojego pokoju i rzuciłam się na swoje łóżko. Wściekła z twarzą w poduszce, zastanawiałam się jak to możliwe?! Dlaczego mi nic wcześniej nie powiedzieli?! Jak oni to sobie wyobrażają, że rzucę wszystkie swoje plany i z uśmiechem pojadę do Filadelfii?! A co z Anią, przecież nie mogę zostawić tu swojej jedynej przyjaciółki?! Pochłonięta tymi wszystkimi myślami zasnęłam pełna gorzkich emocji.