Wiadomości!

Zapraszam na mojego nowego bloga! Byłabym wdzięczna za kilka słów co o nim sądzicie!

Paryska-finezja!!!


środa, 30 października 2013

ROZDZIAŁ 16

Nadszedł czwartek. Od poniedziałku mój zapał do szkoły malał proporcjonalnie z każdym kolejnym dniem. Zbliżał się niebezpiecznie ku zeru. A przed spadkiem do wartości ujemnych, co skutkuje ponownym znienawidzeniem szkoły, ratował go tylko zbliżający się weekend.

Leżałam w łóżku wyklinając naprzykrzający się budzik, który namolnie przypominał mi, że najwyższa pora zmobilizować tyłek i zacząć się szykować. Przykryłam dłońmi twarz. Mamrocąc pod nosem, rzuciłam kilka epitetów w stronę budzika i wynurzyłam się spod kołdry. Skorzystałam szybko z prysznica, który swoim magicznym działaniem przywrócił odrobinę pozytywnych myśli. Dodał mi energicznego kopa. Nie mając weny na dobieranie ciuszków, chwyciłam za jeansy, szary t-shirt i koszulę w szkocką kratę. Złapałam jeszcze katanę, którą ubiorę na wierzch. Szybki makijaż w postaci kremu BB, różu i kresek na oczach. Spakowałam również do torby segregator i telefon. Już miałam schodzić do kuchni na śniadanie, gdy przypomniało mi się, że dzisiaj w końcu zaczniemy treningi. Niestety nasza trenerka była na zwolnieniu lekarskim (kto choruje we wrześniu?), więc treningi się nie odbywały. Spakowałam, więc jeszcze sportowy strój i buty, ręcznik oraz żel pod prysznic do mojej drugiej, sportowej torby. Zarzuciłam je na ramię i zeszłam na dół. Rodzice, jak zawsze w czwartek, pojechali wcześniej do pracy, odwożąc po drodze Elizkę do przedszkola.  Z braku czasu, na śniadanie postanowiłam zrobić sobie owsiankę, do której wrzuciłam kilka owoców znalezionych na kuchennym blacie. Spojrzałam na zegarek. Mam pięć minut do przyjazdu autobusu. Dzisiaj nie jadę z Bryanem, ponieważ ma na późniejszą godzinę, więc zobaczymy się dopiero później. Pośpiesznie skończyłam śniadanie i wybiegłam na autobus. Zdążyłam jedynie dzięki Ori, która przytrzymała mi drzwi.

- Już myślałam, że będziesz biegła za autobusem - zażartowała.

- Dzięki - wydyszałam - Ale też mogłabyś pomyśleć nad porannym joggingiem - odgryzłam się.

Ori udała obrażoną, ale po chwili razem wybuchłyśmy śmiechem. Bardzo żałuję, że nie mam wspólnych zajęć z moją przyjaciółką. W zasadzie w szkole prawie wcale się nie widujemy. Jedynie podczas lunchu. Musimy coś wymyślić, aby częściej się spotykać.

- Co robisz w piątek po południu? - wytrąciła mnie z zamyślenia - Może skoczymy do kina, a później na pizzę? - zaproponowała, jakby czytając mi w myślach.

- Piątek mam wolny. Myślę, że to wspaniały pomysł - uśmiechnęłam się szeroko - Idziemy na podwójną randkę? - mrugnęłam do niej okiem.

- Dokładnie! Czemu nie robimy tego częściej?

Autobus podjechał pod szkołę. Uśmiechnęłam się do dziewczyny i w odpowiedzi, a raczej jej braku, wzruszyłam ramionami.

- Jutro jeszcze się dokładniej zgadamy - powiedziałam do Ori, wchodząc do szkoły.

- Ok, jesteśmy w kontakcie - odpowiedziała, pocałowałam ją w policzek i rozeszłyśmy się w swoje strony.


***


Siedziałam na chemii i z niecierpliwością czekałam na dzwonek, który miał zabrzmieć dokładnie za sześć minuty. Te cztery lekcje minęły mi wręcz błyskawicznie, a teraz jak na złość, ostatnie minuty przeciągały się w wieczność. Nauczyciel zapowiedział kartkówkę na następną lekcję. Zanotowałam pilnie tę wiadomość w kalendarzu. W tym samym czasie zadzwonił upragniony dzwonek.  Spakowałam pośpiesznie swoje rzeczy i wybiegłam z klasy. Kierowałam się w stronę dziedzińca i już miałam wyjść na zewnątrz, kiedy mój żołądek głośno się sprzeciwił, przypominając mi, że od rana jeszcze nic nie jadałam. Obróciłam się na pięcie i udałam się do szkolnej stołówki. Zamówiłam sałatkę z makaronem i butelkę wody. Ruszyłam w stronę dziedzińca. Stanęłam w drzwiach i rozglądnęłam się w poszukiwaniu przyjaciół. Mój wzrok przykuł ruch. Była to Ori, która machała do mnie ręką.

- Siemka - przywitałam się z Chrisem całując go w policzek oraz ponownie z Ori. Usiadłam koło Bryana i sprzedałam mu soczystego buziaka na przywitanie, który wywołał u niego szeroki uśmiech.  Każdy zdał sprawozdanie ze swoich nudnych bądź wręcz przeciwnie interesujących zajęć. Pogrążyliśmy się w rozmowie. Nawet nie zorientowaliśmy się kiedy minęła pora lunchu. Zadziwiające jak dzisiaj szybko upływa mi czas. Zaczęliśmy się zbierać na lekcje.

- Słoneczko, o której dzisiaj kończysz? - zaczął Bryan.

- Mam dzisiaj tylko sześć lekcji, więc o czternastej - uśmiechnęłam się - I oczywiście trening o szesnastej - dopowiedziałam szybko.

- A co powiesz na to, żebyśmy skoczyli coś przekąsić po zajęciach? - uśmiechnął się promiennie.

- Nie ma sprawy. Tylko na coś lekkiego, żebym później była w stanie trenować - zażartowałam.

- Ok, jesteśmy umówieni. Będę na ciebie czekać przed samochodem - przyciągnął mnie do siebie, ujął moją twarz w swoje dłonie i czule pocałował - Na razie - uśmiechnął się jeszcze w ten swój cudowny sposób i odszedł.

Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Uwielbiam jak to robi. Cała w skowronkach udałam się na matematykę. Ostanie lekcje przeleciały mi jeszcze szybciej niż te poranne. Na prawdę coś się dzieje z tym czasem, że tak szybko dzisiaj pędzi. Ciesząc się, że to już koniec zajęć na dziś, a także ze spotkania z Bryanem, wybiegłam z impetem z klasy. Ledwo przekroczyłam próg klasy, wpadłam na nikogo innego jak Nate.

- Spokojnie błyskawico - złapał mnie w talii - Albo robisz to specjalnie, albo nawet świat pokazuje nam, że nasze przyciąganie jest dużo większe niż grawitacja - zażartował ciągle trzymając mnie za talię, blisko siebie.

- Przepraszam - zawstydzona przez odległość jaka nas dzieliła, a właściwie jej brak - Ale już sobie tak nie słodź - dopowiedziałam w obronie.

- Ja tylko stwierdzam fakty - uniósł ręce do góry, w obronnym geście i tym samym dopiero teraz puszczając moją talię.

- To, że zdarzyło się to dopiero drugi raz o niczym nie świadczy - broniłam swojego.

- Trzy razy. Licząc zaatakowanie piłką, więc coś musi być na rzeczy - dodał.

- Już nie zagłębiaj się w tej statystyce - skrzyżowałam ręce na piersi - W ogóle to wybacz, ale się śpieszę, więc muszę lecieć - zmieniłam szybko temat, czując, że zaczyna brakować mi argumentów - Trzymaj się.

- Ty również, błyskawico - uśmiechnął się zawadiacko.

Wybiegłam na zewnątrz. Słońce nie dawało za wygraną i grzało równie silnie jak w wakacje. Ściągnęłam, więc koszulę i przewiązałam ją przez biodra, a katanę przewiesiłam przez ramię. Bryan czekał już oparty o samochód. Miał na sobie jasnobrązowe spodnie, zamszowe oxfordy oraz błękitną koszulę. Podwinięte rękawy seksownie podkreślały jego umięśnione ręce i ramiona. Do tego te potargane włosy. Ubóstwiam go w takim wydaniu. Stał tam taki seksowny i patrzył w telefon, gdy podniósł głowę i zobaczył, że się zbliżam, obdarzył mnie cudownym uśmiechem. Dla tego uśmiechu mogę zrobić wszystko. Cholera. Chyba się zakochałam. Normalnie wpadałam po uszy - pomyślałam.

Z uśmiechem na twarzy stanęłam przed nim. Ten przyciągnął mnie za talię bliżej do siebie. 

- Stęskniłem się - szepnął mi do ucha. Jego ciepły oddech wywołał dreszcz, który przyjemnie przeszedł przez całe moje ciało. Przejechał nosem po mojej szyi w dół, zamknęłam oczy. Wrócił do góry, zakrążył kółko na policzku i pocałował w nos. Zaśmiałam się.

- To gdzie jedziemy? - zapytał i poprawił mi grzywkę. 

- W sumie nie mam pojęcia - odpowiedziałam szczerze.  Jeszcze nie poznałam tego miasta na tyle, by szczególnie polubić jakieś lokale.

- Ok, to zabiorę cię do mojej ulubionej knajpki - pocałował mnie w usta - Co ty na to? Jest niedaleko, więc spokojnie zdążymy zjeść przed twoim treningiem.

- Dla mnie super - uśmiechnęłam się uroczo. 

Bryan kiwnął głową, delikatnie odsunął mnie od siebie i trzymając za talię, odprowadził do drzwi pasażera. Wskoczyłam zgrabnie do środka. Bryan szybko dołączył do mnie. 

Tak jak obiecał, długo nie jechaliśmy i po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Bar był przytulny, a dzięki antykowym kanapom posiadał swój nietuzinkowy charakter.  Zamówiłam grillowaną pierś kurczaka z dodatkiem camemberta i bazylii oraz smażone ziemniaczki. Bryan natomiast postawił na stek z frytkami. Na szczęście nie czekaliśmy długo na zamówienie. Zabraliśmy się za jedzenie. Po chwili zaczął dzwonić telefon Bryana.

- Wybacz, muszę to odebrać - powiedział z dziwną miną.

- Nie ma sprawy -  odpowiedziałam.

Nie mogłam wyczytać z niego co się stało. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego. Zaczęłam się zastanawiać.  Po pięciu minutach, kiedy już kończyłam jeść, wrócił.

 - Coś się stało? - zapytałam nadal widząc tę dziwną minę. 

- Nie, nie. Nic takiego - odpowiedział szybko - Widzę, że byłaś głodna - skinął głową na mój prawie pusty talerz, tym samym zmieniając temat.

Wzruszyłam niewinne ramionami. Bryan się tylko zaśmiał. Spokojnie dokończyliśmy jedzenie. Bryan odwiózł mnie z powrotem do szkoły. W drodze ciągle był jakiś dziwny, taki nieobecny. Pocałowałam go namiętnie na pożegnanie i weszłam do szkoły. Skierowałam się do szafki po treningową torbę i udałam się na halę sportową. W szatnia była już pełna dziewczyn. Widać, że większość dobrze się już znało. Czułam się z tego względu trochę nieswojo. Szybko się przebrałam i poszłam na salę. Szczęśliwie była tam już trenerka, więc nie musiałam siedzieć sama. Na rozgrzewkę nakazała nam zrobić dwadzieścia okrążeń hali. Po rozgrzewce zaczynały się odbicia w parach. Dziewczyny zaczęły się dobierać w pary. Stałam niepewnie i przyglądałam się z kim mogłabym ćwiczyć.

- Hej. Widzę, że nie masz pary - usłyszałam obok siebie głos. Odwróciłam się w jego stronę. Jego właścicielką była brunetka z testu kwalifikacyjnego. 

- Jestem Kathleen, ale wolę jak mówi się do mnie Kath - wyciągnęła do mnie rękę. 

- Klara - odwzajemniłam uścisk - Pamiętam cię z testu. Właściwie nie zdążyłam ci wtedy podziękować.

- Nie ma sprawy. Jesteśmy w jednej drużynie musimy sobie pomagać - mrugnęła do mnie okiem. 

Zabrałyśmy się za odbijanie piłki. Potem przyszedł czas na atak. Dziewczyny były naprawdę dobre. Muszę się konkretnie przykładać, żeby nie odstawać. Następną czynnością był podział na dwie drużyny i atak do wyznaczonej strefy, co miało na celu zwiększenie celności i precyzyjności. Następnie ćwiczenia na poprawę przyjęcia. Na deser ćwiczenia zwiększające wyskok. Była to najcięższa część treningu. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a pot lał się litrami. 

- W sobotę czeka nas pierwszy mecz - zaczęła trenerka - Będziemy rywalizować z początkującą drużyną i jeszcze nieobytą w zawodach. Mam nadzieję, że brak treningów w tym tygodniu nie spowodował dużej straty i gładko przejdziemy przez ten mecz. Widzimy się na hali o godzinie szesnastej trzydzieści. Jakieś pytania? - cisza - Ok, to zmykajcie pod prysznice i do domu.

Nie czując nóg skierowałyśmy się do szatni. Wzięłam szybki prysznic. W szatni czułam się już lepiej. Zaczęłyśmy wszystkie rozmawiać o przyszłym meczu. Starsze dziewczyny opowiadały o swoich doświadczeniach. Wyszłyśmy razem z hali. 

- Może cię podwieźć do domu? - zaproponowała Kath.

- A z chęcią. Zapomniałam powiedzieć tacie, żeby mnie dzisiaj odebrał - odpowiedziałam. 

Skierowałyśmy się do samochodu Kath. Rozejrzałam się. Większość dziewczyn nie dość, że posiada prawo jazdy to jeszcze ma własne samochody. Chyba muszę się zastanowić nad zrobieniem sobie prawka - pomyślałam. Szczególnie, że w Ameryce można je mieć od szesnastego roku życia. Fajna sprawa. Droga do domu minęła mi bardzo miło. Kath to fajna i zabawna dziewczyna. Jest najlepszą zawodniczką w naszej drużynie. Podziwiam ją za to i strasznie się cieszę, że jestem z nią w parze, bo dzięki temu uda mi się nadgonić różnice do pozostałych dziewczyn. Samochód stanął na podjeździe.

- Dzięki za podwiezienie.

- Nie ma sprawy. Trzymaj się - pożegnała się Kath.

Pomachałam jej jeszcze na pożegnanie, gdy odjeżdżała. Wykończona, nie czująca żadnego centymetra swojego ciała, ale pełna endorfin weszłam do domu. Rodzice przebywali w salonie. Tata czytał gazetę, mama sprawdzała swoje pierwsze kartkówki, a Elizka oglądała bajki. Rzuciłam przy schodach torby i dołączyłam do rodziny. Opadłam ciężko na kanapę i zdałam sprawowanie z dzisiejszego, długiego dnia. 

 


__________________________________________

Witam,

na wstępie chciałabym bardzo przeprosić za kolejny poślizg z rozdziałem. Bardzo chciałam dodać ten rozdział o wiele wcześniej, ale z dnia na dzień jakoś nie było czasu ani okazji. 

Zauważyłam również, że jest coraz mniej osób udzielających się na tym blogu co mnie strasznie zaczęło smucić. Nie wiem czym jest to spowodowane. Może was przynudzam albo piszę jakieś brednie, ale fakt jest faktem. Nie chcę tutaj pisać i was zmuszać do komentowania "grożąc", że inaczej nie będzie następnego rozdziału, ale jeśli nie ma zainteresowanych zaczynam nie widzieć w tym sensu. Rozumiem, że może nie chce się wam komentować, ale nawet najkrótszy komentarz bądź uśmiech daje mi mobilizującego kopniaka i niezmierne szczęście. Jeśli nic się nie zmieni będę zmuszona zawiesić bloga :(

Pozdrawiam serdecznie stałych czytelników! Dajcie tylko o sobie znać! :D

Buziaki ;**



Kathleen
Kathleen

piątek, 4 października 2013

ROZDZIAŁ 15

Ze snu wybudził mnie, hałaśliwy dźwięk mojego budzika. Wyciągnęłam w jego stronę rękę i mocno uderzyłam dłonią, wyłączając to cholerstwo. Była godzina siódma rano. Opuściłam ciężko głowę na poduszkę. Odzwyczaiłam się już od wczesnego wstawania. Właściwie to nigdy nie byłam rannym ptaszkiem. W wakacje i w weekendy często pozwalałam sobie na spanie do południa, lecz z dniem dzisiejszym czas się przestawić na poranny tryb życia. Wakacje minęły, przyszedł wrzesień, a z nim szkoła. Dzisiaj pierwszy dzień jak przekroczę jej progi. Normalnie byłabym załamana, że znowu nadszedł ten czas. Czas męczarni i kieratu w postaci nauki, lecz dzisiaj nie towarzyszą mi negatywne odczucia, wręcz przeciwnie. Już od wczoraj, jak przyszła do mnie Ori, aby zorganizować i ulepszyć nasze segregatory, poczułam lekki przypływ adrenaliny i podniecenia. Ori wytłumaczyła mi, że w Stanach nie prowadzi się osobnych zeszytów do każdego przedmiotu, tylko prowadzi się segregator, w którym mieszczą się wszystkie przedmioty.* Było to bardzo dobre rozwiązanie. W Polsce, nie wiadomo po co, nauczyciele wymagają zeszyty, które są nieporęczne oraz zebrane w kupę, ważą tonę. Tutaj posiada się jeden segregator, wypełniony kartkami i oddzielony kolorowymi przekładkami, które odgradzają od siebie poszczególne przedmioty. Przyjaciółka poradziła mi, abym przykleiła sobie do wewnętrznych ścian segregatora, plastikowe teczki, do których mogę składać różnego rodzaju kserówki oraz notatki. Postanowiłam dać jedną teczkę formatu A4 na tylną ścianę segregatora oraz dwie mniejsze na przód, które posłużą mi jako kieszenie na różne bzdety. Rozwiązanie z segregatorem tak mi się spodobało, że po wyjściu Orchidei nie mogłam przestać myśleć o nowej szkole. Dzisiaj również moje pierwsze myśli były związane ze szkołą. Postanowiłam, że w tej szkole, w dodatku szkole średniej, przyłożę się do nauki. Już najwyższa pora, aby zadbać o swoją przyszłość, a jeśli chcę iść na studia medyczne muszę wziąć się za siebie. Nowa szkoła i czysta karta wspaniale się do tego nadaje. Do tego dostałam się do drużyny siatkarskiej i nie mogę zmarnować tej szansy. Wszyscy dobrze wiemy, że w Ameryce trzeba utrzymywać stopnie na dobrym poziomie, aby móc trenować sport. Jak widać mam pełną listę rzeczy, które mnie mobilizują do nauki, więc pójdzie mi to lepiej niż wcześniej.
Pełna entuzjazmu wyskoczyłam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i pobiegłam się ubrać. W Stanach Zjednoczonych nie ma tradycji rozpoczęcia roku szkolnego*. Z pierwszym dniem września dzieciaki udają się normalnie do szkoły i zaczynają od razu lekcje. Dlatego jako mój ubiór wybrałam zwykłe jasne jeansy, luźną białą koszulę oraz casualową, czarną marynarkę. Poranki zrobiły się dość chłodne, dlatego dobrałam do tego czerwony szal w kratę, na nogi standardowo białe conversy. Postanowiłam również zrobić sobie delikatny makijaż. Na twarz nałożyłam wyrównujący krem BB, policzki musnęłam różem, a rzęsy starannie wytuszowałam. Włosy przeczesałam i delikatnie natapirowałam, dodając im objętości oraz artystycznego bałaganu. Spakowałam jeszcze do mojej czarnej torby mój kolorowy segregator, piórnik i telefon. Gotowa zbiegłam na dół do kuchni, w której roznosił się cudowny zapach naleśników. Mama stała przy kuchence, przekładając naleśnika na talerz. Przy stole siedział już tata czytając poranną prasę oraz Elizka, cała usmarowana od wiśniowego dżemu.
- Mmm, co to za święto, że od rana robisz naleśniki? – zapytałam mamę, całując ją w policzek na przywitanie.
- Taka mała osłoda na pierwszy dzień w szkole – uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech. Zmierzając do wolnego krzesła przy stole, minęłam tatę również całując go na przywitanie. Przysunęłam sobie talerz i skierowałam widelec, aby nabić na niego naleśnika.
- Zostaw! To mój! – usłyszałam krzyk Elizy.
Już miałam odpowiedzieć, że przecież ma jeszcze połowę niezjedzonego naleśnika na swoim talerzu, lecz mama pośpiesznie przyniosła talerz z nowymi, więc podarowałam sobie poranną drakę. Nałożyłam sobie jeszcze parującego naleśnika i wysmarowałam go grubo wiśniowym dżemem.
- Jaki nastrój przed nową szkołą? – zapytał tata.
Przeżuwając kęs, uśmiechnęłam się do nich.
- A wiecie, że pozytywny. Czuję się podekscytowana na samą myśl o dzisiejszym dniu – odpowiedziałam radośnie.
Rodzice znieruchomieli i zaniemówili na moją odpowiedź. Tata uważnie mi się przyglądał, wnioskując  czy to nie była ironia z mojej strony, a mama czekała, kiedy oświadczę im, że to żart.
- Nie patrzcie się tak na mnie. Naprawdę się cieszę, że idę do szkoły – powiedziałam, widząc ich zdezorientowane miny.
- Bardzo nas cieszy zmiana twojej postawy co do szkoły – powiedziała po chwili mama.
- Czyżby nasza mała Klara w końcu dojrzała i przejrzała na oczy? – tata zwrócił się do mamy, ale było wiadomo, że mówił także do mnie.
Już miałam odpowiedzieć, że przemyślałam kilka rzeczy i zdecydowałam się zadbać o swoją przyszłość, ale przerwał mi dźwięk mojej komórki. Był to Bryan, który powiadomił mnie o tym, że czeka już na naszym podjeździe. Dokończyłam szybko naleśnika, złapałam za torbę i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Kochanie, a drugie śniadanie? – krzyknęła za mną mama.
Obróciłam się na pięcie i wróciłam po jedzenie, dziękując szybko mamie. Cali rodzice, nigdy nie puszczają mnie bez śniadania do szkoły. Tym razem dostałam kanapki z sałatą i indykiem, sok pomarańczowy oraz jabłko. W sumie chwała im za to, przede mną ciężki dzień, a nie wiem czy w szkole znajduje się jakiś bufet albo sklepik.

***

Szkoła znajdowała się dziesięć minut drogi samochodem. Sam budynek był zrobiony z jasnej cegłówki oraz posiadał duże i przestronne, brązowe okna. Do wejścia prowadziła szeroka, brukowana droga oraz szerokie, kamienne schody, u których szczytu znajdowały się dębowe drzwi. Teren znajdujący się przed szkołą był obsadzony starymi drzewami oraz zieloną trawą, przyciętą tak równo, jak od linijki. Na niej znajdowało się pełno młodzieży, która siedziała lub stała w kółku i rozmawiała. Widok ten przypominał mi bardziej obraz amerykańskich college’ów, znanych z filmów i seriali, niż średniej szkoły. Całość wyglądała jak z minionej epoki. Wiedziałam, że szkoła posiada długą historię oraz tradycję, ale poczułam to dopiero teraz, patrząc na to wszystko. Weszliśmy z Bryanem do środka. Wnętrze było już nowocześniejsze, lecz zachowane zostały niektóre zabytkowe elementy.
- Chodźmy do sekretariatu po nasze plany lekcji. Przy okazji pokażę ci trochę szkoły – zakomunikował Bryan.
Chwycił mnie za rękę i poprowadził przez korytarz. Byliśmy akurat w części humanistycznej, gdzie znajdowały się klasy od historii, literatury języka angielskiego oraz języków obcych. Za zakrętem znajdowała się szkolna stołówka oraz wyjście na dziedziniec, na którym były ustawione stoły oraz ławki. Dobrze, że jednak jest stołówka – pomyślałam, mijając drzwi. Po schodach do góry znajdowała się cała administracja szkoły w postaci sekretariatu, biura dyrekcji, szkolnego psychologa, doradcy zawodowego oraz pokoju nauczycielskiego. Weszliśmy do sekretariatu. Za biurkiem siedziała, kobieta w średnim wieku oraz o pulchnej sylwetce.
- Wasze nazwiska? – zapytała nieprzyjemnie, jak tylko przekroczyliśmy próg.
- Bryan Clark.
- Oraz Klara Majkowska – odpowiedziałam, lekko zdezorientowana całą tą sytuacją.
- Proszę bardzo to wasze plany lekcji oraz wykaz potrzebnych podręczników, a teraz zmykajcie na lekcje – podała nam kartki – Majkowska? Jesteś nowa prawda? – przytaknęłam głową – Tu jest jeszcze twój szyfr do szafki – podała mi kopertę.
Odebraliśmy wszystkie dokumenty, pożegnaliśmy się grzecznie i wyszliśmy, zostawiając zapracowaną sekretarkę. Spojrzałam na plan. Zajęcia miałam od godziny ósmej do piętnastej z godzinną przerwą na lunch po czwartej lekcji. Ogólnie miałam po pięć albo sześć lekcji dziennie. Moimi przedmiotami była biologia i chemia w największej liczbie godzin, obowiązkowy angielski oraz historia USA, matematyka i psychologia**. Czyli tak jak wybrałam z doradcą zawodowym jeszcze w wakacje. Treningi natomiast  zaczynały się o godzinie szesnastej i były cztery razy w tygodniu. Od poniedziałku do czwartku, plus oczywiście mecze w soboty. Ze względu na uczestnictwo w treningach jestem zwolniona z wfu.
- Co masz pierwsze? – zapytał Bryan.
- Biologię. I to dwie lekcje – odpowiedziałam zadowolona, bo był to od zawsze mój ulubiony przedmiot.
- Ok. Odprowadzę cię do klasy, bo zaraz będzie dzwonek. Później pokażę ci jak obsługuje się szafkę – uśmiechnął się i zarzucił mi rękę na ramiona.
Zeszliśmy po schodach, minęliśmy dziedziniec i poszliśmy na lewo od drzwi wejściowych. Za zakrętem znajdowała się część, w której odbywały się przedmioty ścisłe. Stanęliśmy pod salą numer 228.
- Do zobaczenia później. Miłej nauki – objął moją twarz rękoma i czule pocałował w usta – Nie daj się podrywać – mrugnął do mnie okiem i uśmiechnął się zawadiacko.
Uśmiechnęłam się i klepnęłam go w ramię. Patrzyłam jeszcze chwilę jak odchodzi. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli schodzić się do klasy. Weszłam do środka. Sala była przestronna i w jasnych kolorach. Podwójne ławki były ustawione w dwóch rzędach, na których były przygotowane już mikroskopy. Pod wolną ścianą stały szafy wypełnianie książkami oraz różnymi modelami zwierząt bądź organów człowieka. Skierowałam się do wolnej ławki, która znajdowała się mniej więcej w środku sali. Usiadłam i zaczęłam się wypakowywać.
- Cześć. Mogę się dosiąść? – usłyszałam głos.
Odwróciłam się i zauważyłam niewysoką brunetkę w okularach. Od razu rzucił mi się w oczy jej szeroki uśmiech.
- Jasne, siadaj – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
Dziewczyna usiadła i zaczęła się rozpakowywać. Kiedy już skończyła odwróciła się w moją stronę.
- Tak w ogóle, to jestem Sandie – wyciągnęła do mnie rękę.
- Klara, miło mi – odwzajemniłam uśmiech.
Niestety nie udało nam się porozmawiać, ponieważ nauczyciel zaczął już prowadzić zajęcia. Te dwie godziny biologii minęły mi strasznie szybko. Pewnie dlatego, że było więcej praktyki niż teorii, a wiadomo, że jak człowiek coś robi to czas szybciej leci. Następnymi lekcjami był angielski oraz matematyka. Angielski również był bardzo ciekawy, ale widać, że jest jednym z poważniejszych przedmiotów. Już na wstępie dostaliśmy lekturę do przeczytania. „Paragraf 22” około trzystu stron na za tydzień. Coś czuję, że naczytam się w tej szkole książek, więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie. Pocieszające jest to, że słyszałam, że ichnie lektury są o niebo ciekawsze niż nasze. Natomiast matematyka, jak to matematyka. Na początku czarna magia, ale jak człowiek ruszy trochę głową, da się przeżyć. Po niej nadeszła pora lunchu. Udałam się na dziedziniec, aby zjeść swoje śniadanie oraz poczekać tam na Bryana. Usiadłam przy wolnym stoliku i zabrałam się do jedzenia. Po piętnastu minutach, kiedy już wszystko ładnie zjadłam, Bryana nadal nie było. Korzystając z wolnego czasu postanowiłam przepisać swój plan lekcji do mojego kalendarza. Zaznaczyłam również na czerwono datę, do kiedy mam przeczytać książkę. Znając mnie, zabiorę się za nią dwa dni przed terminem. Minęło trzydzieści minut, a po Bryanie ani śladu. Nie marnując czasu postanowiłam sama udać się do szafki. Przecież nie może być to, aż taki trudne – pomyślałam. Zabrałam torbę i ruszyłam. Szafki znajdowały się w korytarzu tuż przy głównym wejściu. Spojrzałam na kartkę, którą dostałam od sekretarki. Moja szafka znajduje się pod numerem „456”. Przeczytałam dołączoną instrukcję obsługi. Mój czterocyfrowy kod muszę wprowadzić za pomocą pokrętła, zwanego mechanizmem bębenkowy. Chwyciłam za pokrętło. Dziewięć, dwa, zero, osiem – po kolei przekręcam. Gotowe. Ciągnę za uchwyt, ale szafka nie chce się otworzyć. Co jest?! – mruczę pod nosem. Próbuję znowu i znowu, lecz szafka ani drgnie. Po pięciu minutach męczenia, zdenerwowana walę pięścią w blachę.
- Jakiś problem? – słyszę za sobą znajomy głos.
Odwracam się i widzę przede mną uśmiechniętego Nate’a.
- Tak. Ta cholerna szafka nie chce ze mną współpracować – żalę się.
- Pokaż może ja spróbuję? – zaproponował.
Wziął ode mnie kartkę z kodem. Zaczął przekręcać i… trzask. Drzwi od szafki odskoczyły i lekko się uchyliły. Nate wskazującym gestem ręki pokazał na szafkę.
- Przecież robiłam to tak samo jak Ty! – powiedziałam z lekkim oburzeniem w głosie.
- Tak? To pokaż jeszcze raz – zasugerował.
Złapałam za pokrętło. Nie wyszło. Uparcie próbowałam dalej, lecz po trzecim razie poddałam się, odwracając się do Nate’a z błagającym spojrzeniem. Ten zaczął się śmiać.
- Wiesz na czym polega twój błąd? – popatrzył współczująco na mnie, pokręciłam przecząco głową – Robisz to za szybko. Zamek nie ma czasu, aby zaskoczyć na konkretnej cyfrze.
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Ten tylko się zaśmiał. Chwycił moją dłoń i delikatnie poruszał nią, przekraczając pokrętło w odpowiednie strony. Duża i ciepła dłoń, była miła w dotyku. Jego umięśniony tors delikatnie ocierał się od czasu do czasu o moje plecy. A stonowany głos łaskotał w płatek ucha. Spojrzałam na niego kątem oka. Z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy. Szczególnie podobał mi się jego staranny, kilkudniowy zarost. Orientując się, że na niego patrzę, spojrzał na mnie i się szeroko uśmiechnął.
- Miałaś patrzeć na szafkę i się uczyć, a nie mnie się przyglądać – powiedział, a ja zarumieniłam się od wstydu – Spróbuj jeszcze raz – kiwną głową.
Przekręciłam szybko głowę i załapałam za pokrętło, aby ukryć moje zawstydzenie. Tym razem się udało. Odwróciłam się z otwartą ze szczęścia buzią.
- Jak chcesz to potrafisz – oświadczył.
- Bo miałam dobrego nauczyciela – wyszczerzyłam zęby.
W tym samym momencie dostałam wiadomość. 


Od Bryan:

Gdzie jesteś? Czekam na dziedzińcu, od dziesięciu minut.

 

Do Bryan:

Zaraz będę.



- Wybacz, ale muszę już lecieć – spojrzałam na Nate’a – Jeszcze raz dziękuję, za pomoc.
- Do usług piękna damo – Nate żartobliwie zasalutował.
Pożegnaliśmy się i każdy udał się w swoją stronę. Bryan już czekał na mnie przy drzwiach prowadzących na dziedziniec.
- To jak? Idziemy rozpracowywać twoją szafkę?
- Właściwie to ją przed chwilą rozpracowałam. Nie chciałam marnować czasu czekając na ciebie – odpowiedziałam niepewna jego reakcji.
- A to super – spojrzał na zegarek – Mamy jeszcze całe pięć minut dla siebie – mówiąc to cały się rozpromienił. Złapał mnie za rękę i poprowadził za ceglaną kolumnę, która wraz z innym tworzyła cztery łuki ciągnące się wzdłuż ściany dziedzińca. Delikatnie przycisnął mnie do niej. Złapał za brodę i zaczął składać czułe pocałunki na moich ustach. Jeden i drugi raz, by za trzecim przejechać po nich swoim ciepłym językiem i złączyć się z moim. Gdy już zaczynało brakować nam tchu, zniżył się i zaczął swoimi ustami rozpieszczać moją szyję. Cicho jęknęłam z przyjemności. Złapałam go za włosy i delikatnie je targałam. W tle zadzwonił dzwonek, lecz Bryan nie przejął się tym zbytnio i wciąż dążył niżej. Aktualnie znajdował się na wysokości obojczyków i zabrał się za rozpinanie mojej białej koszuli.
- Bryan, kochanie. Wybacz, że ci przerywam, ale musimy iść na lekcje.
Przez chwilę jeszcze mnie całował, by później przestać i spojrzeć na mnie smutnym wzrokiem.
- Jak mus to mus – odpowiedział po chwili.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go szybko w usta. Wyszliśmy zza kolumny. Ja zapinając koszulę, on poprawiając włosy. Bryan odprowadził mnie ekspresowo pod salę od chemii. Powiadomił mnie o tym, że po zajęciach będzie czekał na mnie przed samochodem i spóźniony uciekł na swoje zajęcia.
Dwie godziny chemii minęły zaskakująco szybko. Pierwsza lekcja była czysto teoretyczna, ale na szczęście następna była o niebo ciekawsza ze względu na prowadzenie doświadczeń. Mimo tego, byłam zachwycona, kiedy zadzwonił dzwonek, oznajmiając koniec moich dzisiejszych zajęć. Spakowałam rzeczy i wybiegłam na zewnątrz. Pogoda na dworze się poprawiła. Zrobiło się znacznie cieplej, a słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Ściągnęłam więc swoją marynarkę i przerzuciłam ją przez ramię. Idąc w stronę samochodu Bryana, zauważyłam, że go jeszcze tam nie ma. W tym samym momencie poczułam silne ręce na swojej talii, które mnie unoszą i kręcą w koło. Zaczęłam się śmiać, a Bryan widząc to, zaczął się mocniej kręcić.
- Ok, już starczy – mówiłam przez śmiech, lecz Bryan nie przestawał – Bryan, proszę. Zaraz zrobi mi się niedobrze – zaczęłam go straszyć.
Jak widać poskutkowało, bo od razu postawił mnie na ziemię. Stałam niepewnie jeszcze przez chwilę, dopóki mój świat nie przestał wirować. On za to, stał i się nieźle ze mnie nabijał. Spojrzałam na niego gniewnie i ruszyłam do drzwi pasażera. Wróciliśmy do domu.


* Nie jest to stuprocentowy fakt, lecz natknęłam się kilka razy na taką kolej rzeczy. 
** W amerykańskich szkołach program nauki obejmuje mniej teorii na rzecz praktycznych umiejętności i samodzielności myślenia.



 ___________________________________
Witam,
wybaczcie znowu moją zwłokę z publikowaniem rozdziałów, ale tym razem jak na złość padł mi net. Zawsze coś, chyba mam tak samo jak moja główna bohaterka :P
Dziękuję za czytanie i zapraszam do komentowania! 
Pozdrawiam serdecznie! 
Buziaki ;**