Wiadomości!

Zapraszam na mojego nowego bloga! Byłabym wdzięczna za kilka słów co o nim sądzicie!

Paryska-finezja!!!


piątek, 4 października 2013

ROZDZIAŁ 15

Ze snu wybudził mnie, hałaśliwy dźwięk mojego budzika. Wyciągnęłam w jego stronę rękę i mocno uderzyłam dłonią, wyłączając to cholerstwo. Była godzina siódma rano. Opuściłam ciężko głowę na poduszkę. Odzwyczaiłam się już od wczesnego wstawania. Właściwie to nigdy nie byłam rannym ptaszkiem. W wakacje i w weekendy często pozwalałam sobie na spanie do południa, lecz z dniem dzisiejszym czas się przestawić na poranny tryb życia. Wakacje minęły, przyszedł wrzesień, a z nim szkoła. Dzisiaj pierwszy dzień jak przekroczę jej progi. Normalnie byłabym załamana, że znowu nadszedł ten czas. Czas męczarni i kieratu w postaci nauki, lecz dzisiaj nie towarzyszą mi negatywne odczucia, wręcz przeciwnie. Już od wczoraj, jak przyszła do mnie Ori, aby zorganizować i ulepszyć nasze segregatory, poczułam lekki przypływ adrenaliny i podniecenia. Ori wytłumaczyła mi, że w Stanach nie prowadzi się osobnych zeszytów do każdego przedmiotu, tylko prowadzi się segregator, w którym mieszczą się wszystkie przedmioty.* Było to bardzo dobre rozwiązanie. W Polsce, nie wiadomo po co, nauczyciele wymagają zeszyty, które są nieporęczne oraz zebrane w kupę, ważą tonę. Tutaj posiada się jeden segregator, wypełniony kartkami i oddzielony kolorowymi przekładkami, które odgradzają od siebie poszczególne przedmioty. Przyjaciółka poradziła mi, abym przykleiła sobie do wewnętrznych ścian segregatora, plastikowe teczki, do których mogę składać różnego rodzaju kserówki oraz notatki. Postanowiłam dać jedną teczkę formatu A4 na tylną ścianę segregatora oraz dwie mniejsze na przód, które posłużą mi jako kieszenie na różne bzdety. Rozwiązanie z segregatorem tak mi się spodobało, że po wyjściu Orchidei nie mogłam przestać myśleć o nowej szkole. Dzisiaj również moje pierwsze myśli były związane ze szkołą. Postanowiłam, że w tej szkole, w dodatku szkole średniej, przyłożę się do nauki. Już najwyższa pora, aby zadbać o swoją przyszłość, a jeśli chcę iść na studia medyczne muszę wziąć się za siebie. Nowa szkoła i czysta karta wspaniale się do tego nadaje. Do tego dostałam się do drużyny siatkarskiej i nie mogę zmarnować tej szansy. Wszyscy dobrze wiemy, że w Ameryce trzeba utrzymywać stopnie na dobrym poziomie, aby móc trenować sport. Jak widać mam pełną listę rzeczy, które mnie mobilizują do nauki, więc pójdzie mi to lepiej niż wcześniej.
Pełna entuzjazmu wyskoczyłam z łóżka i skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i pobiegłam się ubrać. W Stanach Zjednoczonych nie ma tradycji rozpoczęcia roku szkolnego*. Z pierwszym dniem września dzieciaki udają się normalnie do szkoły i zaczynają od razu lekcje. Dlatego jako mój ubiór wybrałam zwykłe jasne jeansy, luźną białą koszulę oraz casualową, czarną marynarkę. Poranki zrobiły się dość chłodne, dlatego dobrałam do tego czerwony szal w kratę, na nogi standardowo białe conversy. Postanowiłam również zrobić sobie delikatny makijaż. Na twarz nałożyłam wyrównujący krem BB, policzki musnęłam różem, a rzęsy starannie wytuszowałam. Włosy przeczesałam i delikatnie natapirowałam, dodając im objętości oraz artystycznego bałaganu. Spakowałam jeszcze do mojej czarnej torby mój kolorowy segregator, piórnik i telefon. Gotowa zbiegłam na dół do kuchni, w której roznosił się cudowny zapach naleśników. Mama stała przy kuchence, przekładając naleśnika na talerz. Przy stole siedział już tata czytając poranną prasę oraz Elizka, cała usmarowana od wiśniowego dżemu.
- Mmm, co to za święto, że od rana robisz naleśniki? – zapytałam mamę, całując ją w policzek na przywitanie.
- Taka mała osłoda na pierwszy dzień w szkole – uśmiechnęła się.
Odwzajemniłam uśmiech. Zmierzając do wolnego krzesła przy stole, minęłam tatę również całując go na przywitanie. Przysunęłam sobie talerz i skierowałam widelec, aby nabić na niego naleśnika.
- Zostaw! To mój! – usłyszałam krzyk Elizy.
Już miałam odpowiedzieć, że przecież ma jeszcze połowę niezjedzonego naleśnika na swoim talerzu, lecz mama pośpiesznie przyniosła talerz z nowymi, więc podarowałam sobie poranną drakę. Nałożyłam sobie jeszcze parującego naleśnika i wysmarowałam go grubo wiśniowym dżemem.
- Jaki nastrój przed nową szkołą? – zapytał tata.
Przeżuwając kęs, uśmiechnęłam się do nich.
- A wiecie, że pozytywny. Czuję się podekscytowana na samą myśl o dzisiejszym dniu – odpowiedziałam radośnie.
Rodzice znieruchomieli i zaniemówili na moją odpowiedź. Tata uważnie mi się przyglądał, wnioskując  czy to nie była ironia z mojej strony, a mama czekała, kiedy oświadczę im, że to żart.
- Nie patrzcie się tak na mnie. Naprawdę się cieszę, że idę do szkoły – powiedziałam, widząc ich zdezorientowane miny.
- Bardzo nas cieszy zmiana twojej postawy co do szkoły – powiedziała po chwili mama.
- Czyżby nasza mała Klara w końcu dojrzała i przejrzała na oczy? – tata zwrócił się do mamy, ale było wiadomo, że mówił także do mnie.
Już miałam odpowiedzieć, że przemyślałam kilka rzeczy i zdecydowałam się zadbać o swoją przyszłość, ale przerwał mi dźwięk mojej komórki. Był to Bryan, który powiadomił mnie o tym, że czeka już na naszym podjeździe. Dokończyłam szybko naleśnika, złapałam za torbę i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Kochanie, a drugie śniadanie? – krzyknęła za mną mama.
Obróciłam się na pięcie i wróciłam po jedzenie, dziękując szybko mamie. Cali rodzice, nigdy nie puszczają mnie bez śniadania do szkoły. Tym razem dostałam kanapki z sałatą i indykiem, sok pomarańczowy oraz jabłko. W sumie chwała im za to, przede mną ciężki dzień, a nie wiem czy w szkole znajduje się jakiś bufet albo sklepik.

***

Szkoła znajdowała się dziesięć minut drogi samochodem. Sam budynek był zrobiony z jasnej cegłówki oraz posiadał duże i przestronne, brązowe okna. Do wejścia prowadziła szeroka, brukowana droga oraz szerokie, kamienne schody, u których szczytu znajdowały się dębowe drzwi. Teren znajdujący się przed szkołą był obsadzony starymi drzewami oraz zieloną trawą, przyciętą tak równo, jak od linijki. Na niej znajdowało się pełno młodzieży, która siedziała lub stała w kółku i rozmawiała. Widok ten przypominał mi bardziej obraz amerykańskich college’ów, znanych z filmów i seriali, niż średniej szkoły. Całość wyglądała jak z minionej epoki. Wiedziałam, że szkoła posiada długą historię oraz tradycję, ale poczułam to dopiero teraz, patrząc na to wszystko. Weszliśmy z Bryanem do środka. Wnętrze było już nowocześniejsze, lecz zachowane zostały niektóre zabytkowe elementy.
- Chodźmy do sekretariatu po nasze plany lekcji. Przy okazji pokażę ci trochę szkoły – zakomunikował Bryan.
Chwycił mnie za rękę i poprowadził przez korytarz. Byliśmy akurat w części humanistycznej, gdzie znajdowały się klasy od historii, literatury języka angielskiego oraz języków obcych. Za zakrętem znajdowała się szkolna stołówka oraz wyjście na dziedziniec, na którym były ustawione stoły oraz ławki. Dobrze, że jednak jest stołówka – pomyślałam, mijając drzwi. Po schodach do góry znajdowała się cała administracja szkoły w postaci sekretariatu, biura dyrekcji, szkolnego psychologa, doradcy zawodowego oraz pokoju nauczycielskiego. Weszliśmy do sekretariatu. Za biurkiem siedziała, kobieta w średnim wieku oraz o pulchnej sylwetce.
- Wasze nazwiska? – zapytała nieprzyjemnie, jak tylko przekroczyliśmy próg.
- Bryan Clark.
- Oraz Klara Majkowska – odpowiedziałam, lekko zdezorientowana całą tą sytuacją.
- Proszę bardzo to wasze plany lekcji oraz wykaz potrzebnych podręczników, a teraz zmykajcie na lekcje – podała nam kartki – Majkowska? Jesteś nowa prawda? – przytaknęłam głową – Tu jest jeszcze twój szyfr do szafki – podała mi kopertę.
Odebraliśmy wszystkie dokumenty, pożegnaliśmy się grzecznie i wyszliśmy, zostawiając zapracowaną sekretarkę. Spojrzałam na plan. Zajęcia miałam od godziny ósmej do piętnastej z godzinną przerwą na lunch po czwartej lekcji. Ogólnie miałam po pięć albo sześć lekcji dziennie. Moimi przedmiotami była biologia i chemia w największej liczbie godzin, obowiązkowy angielski oraz historia USA, matematyka i psychologia**. Czyli tak jak wybrałam z doradcą zawodowym jeszcze w wakacje. Treningi natomiast  zaczynały się o godzinie szesnastej i były cztery razy w tygodniu. Od poniedziałku do czwartku, plus oczywiście mecze w soboty. Ze względu na uczestnictwo w treningach jestem zwolniona z wfu.
- Co masz pierwsze? – zapytał Bryan.
- Biologię. I to dwie lekcje – odpowiedziałam zadowolona, bo był to od zawsze mój ulubiony przedmiot.
- Ok. Odprowadzę cię do klasy, bo zaraz będzie dzwonek. Później pokażę ci jak obsługuje się szafkę – uśmiechnął się i zarzucił mi rękę na ramiona.
Zeszliśmy po schodach, minęliśmy dziedziniec i poszliśmy na lewo od drzwi wejściowych. Za zakrętem znajdowała się część, w której odbywały się przedmioty ścisłe. Stanęliśmy pod salą numer 228.
- Do zobaczenia później. Miłej nauki – objął moją twarz rękoma i czule pocałował w usta – Nie daj się podrywać – mrugnął do mnie okiem i uśmiechnął się zawadiacko.
Uśmiechnęłam się i klepnęłam go w ramię. Patrzyłam jeszcze chwilę jak odchodzi. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli schodzić się do klasy. Weszłam do środka. Sala była przestronna i w jasnych kolorach. Podwójne ławki były ustawione w dwóch rzędach, na których były przygotowane już mikroskopy. Pod wolną ścianą stały szafy wypełnianie książkami oraz różnymi modelami zwierząt bądź organów człowieka. Skierowałam się do wolnej ławki, która znajdowała się mniej więcej w środku sali. Usiadłam i zaczęłam się wypakowywać.
- Cześć. Mogę się dosiąść? – usłyszałam głos.
Odwróciłam się i zauważyłam niewysoką brunetkę w okularach. Od razu rzucił mi się w oczy jej szeroki uśmiech.
- Jasne, siadaj – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
Dziewczyna usiadła i zaczęła się rozpakowywać. Kiedy już skończyła odwróciła się w moją stronę.
- Tak w ogóle, to jestem Sandie – wyciągnęła do mnie rękę.
- Klara, miło mi – odwzajemniłam uśmiech.
Niestety nie udało nam się porozmawiać, ponieważ nauczyciel zaczął już prowadzić zajęcia. Te dwie godziny biologii minęły mi strasznie szybko. Pewnie dlatego, że było więcej praktyki niż teorii, a wiadomo, że jak człowiek coś robi to czas szybciej leci. Następnymi lekcjami był angielski oraz matematyka. Angielski również był bardzo ciekawy, ale widać, że jest jednym z poważniejszych przedmiotów. Już na wstępie dostaliśmy lekturę do przeczytania. „Paragraf 22” około trzystu stron na za tydzień. Coś czuję, że naczytam się w tej szkole książek, więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie. Pocieszające jest to, że słyszałam, że ichnie lektury są o niebo ciekawsze niż nasze. Natomiast matematyka, jak to matematyka. Na początku czarna magia, ale jak człowiek ruszy trochę głową, da się przeżyć. Po niej nadeszła pora lunchu. Udałam się na dziedziniec, aby zjeść swoje śniadanie oraz poczekać tam na Bryana. Usiadłam przy wolnym stoliku i zabrałam się do jedzenia. Po piętnastu minutach, kiedy już wszystko ładnie zjadłam, Bryana nadal nie było. Korzystając z wolnego czasu postanowiłam przepisać swój plan lekcji do mojego kalendarza. Zaznaczyłam również na czerwono datę, do kiedy mam przeczytać książkę. Znając mnie, zabiorę się za nią dwa dni przed terminem. Minęło trzydzieści minut, a po Bryanie ani śladu. Nie marnując czasu postanowiłam sama udać się do szafki. Przecież nie może być to, aż taki trudne – pomyślałam. Zabrałam torbę i ruszyłam. Szafki znajdowały się w korytarzu tuż przy głównym wejściu. Spojrzałam na kartkę, którą dostałam od sekretarki. Moja szafka znajduje się pod numerem „456”. Przeczytałam dołączoną instrukcję obsługi. Mój czterocyfrowy kod muszę wprowadzić za pomocą pokrętła, zwanego mechanizmem bębenkowy. Chwyciłam za pokrętło. Dziewięć, dwa, zero, osiem – po kolei przekręcam. Gotowe. Ciągnę za uchwyt, ale szafka nie chce się otworzyć. Co jest?! – mruczę pod nosem. Próbuję znowu i znowu, lecz szafka ani drgnie. Po pięciu minutach męczenia, zdenerwowana walę pięścią w blachę.
- Jakiś problem? – słyszę za sobą znajomy głos.
Odwracam się i widzę przede mną uśmiechniętego Nate’a.
- Tak. Ta cholerna szafka nie chce ze mną współpracować – żalę się.
- Pokaż może ja spróbuję? – zaproponował.
Wziął ode mnie kartkę z kodem. Zaczął przekręcać i… trzask. Drzwi od szafki odskoczyły i lekko się uchyliły. Nate wskazującym gestem ręki pokazał na szafkę.
- Przecież robiłam to tak samo jak Ty! – powiedziałam z lekkim oburzeniem w głosie.
- Tak? To pokaż jeszcze raz – zasugerował.
Złapałam za pokrętło. Nie wyszło. Uparcie próbowałam dalej, lecz po trzecim razie poddałam się, odwracając się do Nate’a z błagającym spojrzeniem. Ten zaczął się śmiać.
- Wiesz na czym polega twój błąd? – popatrzył współczująco na mnie, pokręciłam przecząco głową – Robisz to za szybko. Zamek nie ma czasu, aby zaskoczyć na konkretnej cyfrze.
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Ten tylko się zaśmiał. Chwycił moją dłoń i delikatnie poruszał nią, przekraczając pokrętło w odpowiednie strony. Duża i ciepła dłoń, była miła w dotyku. Jego umięśniony tors delikatnie ocierał się od czasu do czasu o moje plecy. A stonowany głos łaskotał w płatek ucha. Spojrzałam na niego kątem oka. Z bliska wydawał się jeszcze przystojniejszy. Szczególnie podobał mi się jego staranny, kilkudniowy zarost. Orientując się, że na niego patrzę, spojrzał na mnie i się szeroko uśmiechnął.
- Miałaś patrzeć na szafkę i się uczyć, a nie mnie się przyglądać – powiedział, a ja zarumieniłam się od wstydu – Spróbuj jeszcze raz – kiwną głową.
Przekręciłam szybko głowę i załapałam za pokrętło, aby ukryć moje zawstydzenie. Tym razem się udało. Odwróciłam się z otwartą ze szczęścia buzią.
- Jak chcesz to potrafisz – oświadczył.
- Bo miałam dobrego nauczyciela – wyszczerzyłam zęby.
W tym samym momencie dostałam wiadomość. 


Od Bryan:

Gdzie jesteś? Czekam na dziedzińcu, od dziesięciu minut.

 

Do Bryan:

Zaraz będę.



- Wybacz, ale muszę już lecieć – spojrzałam na Nate’a – Jeszcze raz dziękuję, za pomoc.
- Do usług piękna damo – Nate żartobliwie zasalutował.
Pożegnaliśmy się i każdy udał się w swoją stronę. Bryan już czekał na mnie przy drzwiach prowadzących na dziedziniec.
- To jak? Idziemy rozpracowywać twoją szafkę?
- Właściwie to ją przed chwilą rozpracowałam. Nie chciałam marnować czasu czekając na ciebie – odpowiedziałam niepewna jego reakcji.
- A to super – spojrzał na zegarek – Mamy jeszcze całe pięć minut dla siebie – mówiąc to cały się rozpromienił. Złapał mnie za rękę i poprowadził za ceglaną kolumnę, która wraz z innym tworzyła cztery łuki ciągnące się wzdłuż ściany dziedzińca. Delikatnie przycisnął mnie do niej. Złapał za brodę i zaczął składać czułe pocałunki na moich ustach. Jeden i drugi raz, by za trzecim przejechać po nich swoim ciepłym językiem i złączyć się z moim. Gdy już zaczynało brakować nam tchu, zniżył się i zaczął swoimi ustami rozpieszczać moją szyję. Cicho jęknęłam z przyjemności. Złapałam go za włosy i delikatnie je targałam. W tle zadzwonił dzwonek, lecz Bryan nie przejął się tym zbytnio i wciąż dążył niżej. Aktualnie znajdował się na wysokości obojczyków i zabrał się za rozpinanie mojej białej koszuli.
- Bryan, kochanie. Wybacz, że ci przerywam, ale musimy iść na lekcje.
Przez chwilę jeszcze mnie całował, by później przestać i spojrzeć na mnie smutnym wzrokiem.
- Jak mus to mus – odpowiedział po chwili.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go szybko w usta. Wyszliśmy zza kolumny. Ja zapinając koszulę, on poprawiając włosy. Bryan odprowadził mnie ekspresowo pod salę od chemii. Powiadomił mnie o tym, że po zajęciach będzie czekał na mnie przed samochodem i spóźniony uciekł na swoje zajęcia.
Dwie godziny chemii minęły zaskakująco szybko. Pierwsza lekcja była czysto teoretyczna, ale na szczęście następna była o niebo ciekawsza ze względu na prowadzenie doświadczeń. Mimo tego, byłam zachwycona, kiedy zadzwonił dzwonek, oznajmiając koniec moich dzisiejszych zajęć. Spakowałam rzeczy i wybiegłam na zewnątrz. Pogoda na dworze się poprawiła. Zrobiło się znacznie cieplej, a słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Ściągnęłam więc swoją marynarkę i przerzuciłam ją przez ramię. Idąc w stronę samochodu Bryana, zauważyłam, że go jeszcze tam nie ma. W tym samym momencie poczułam silne ręce na swojej talii, które mnie unoszą i kręcą w koło. Zaczęłam się śmiać, a Bryan widząc to, zaczął się mocniej kręcić.
- Ok, już starczy – mówiłam przez śmiech, lecz Bryan nie przestawał – Bryan, proszę. Zaraz zrobi mi się niedobrze – zaczęłam go straszyć.
Jak widać poskutkowało, bo od razu postawił mnie na ziemię. Stałam niepewnie jeszcze przez chwilę, dopóki mój świat nie przestał wirować. On za to, stał i się nieźle ze mnie nabijał. Spojrzałam na niego gniewnie i ruszyłam do drzwi pasażera. Wróciliśmy do domu.


* Nie jest to stuprocentowy fakt, lecz natknęłam się kilka razy na taką kolej rzeczy. 
** W amerykańskich szkołach program nauki obejmuje mniej teorii na rzecz praktycznych umiejętności i samodzielności myślenia.



 ___________________________________
Witam,
wybaczcie znowu moją zwłokę z publikowaniem rozdziałów, ale tym razem jak na złość padł mi net. Zawsze coś, chyba mam tak samo jak moja główna bohaterka :P
Dziękuję za czytanie i zapraszam do komentowania! 
Pozdrawiam serdecznie! 
Buziaki ;**



5 komentarzy:

  1. Świetny rozdział. :)
    I w sumie długi.
    Też bym się zdziwiła jakby ktoś oświadczył mi, że lubi szkołę. xd
    Akcja z szafką też fajna.:)
    Ja też coś nie mogę ostatnio dogadać się ze swoim Internetem...
    Życzę weny! ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Co takiego miał do roboty Bryan, że tyle czasu się spóźnił? Ajajaj ;d
    Rzeczywiście długaśny, ale to baardzo dobrze ;p
    Życzę weny i czekam na następny ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. fajny rozdział :)
    zgadzam się że również jest dłuższy i super !:3
    no wow powiedziała że lubi szkołe i cieszy się że do niej idzie hahahahah no ja się nie dziwie że tak się rodzice zdziwili hahahh :P
    uuu akcja z szafką ..;p
    hmm.. no no jak się działo przy murku uhuhuhu akgjshg *.* :D jakie namiętności i to w szkole ^^
    czekam na kolejny ;)
    pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, mam postój niczym nasze rodzime PKP, ale spróbuję to nadrobić, aczkolwiek ta szkoła jest taka wciągająca...
    Oczywiście to ze szkołą to żart, ale w końcu muszę się wziąć za te blogi, bo mnie porzucicie i zacznę pisać "Pamiętnik depresjomanki".
    Klara i radość, że idzie do szkoły. Co ona ćpie? Chcę poznać jej dilera. Dobra, a teraz poważnie. Też bym się cieszyła, że idę do szkoły, gdybym TAM mieszkała. Polskie placówki edukacyjne przypominają te z horrorów, a nauczyciele takie dziewczynki z THE Ring. Brr...
    Bryan ochłonął, ale coś czuję, że przed nami jeszcze wiele scen zazdrości z nim w roli głównej. Ciekawe, ile mu płacą za godzinę...
    Dobra, nie będę przedłużać i powiem szczerze, że ślicznie się rozwijasz. Literacko, oczywiście. Czuję się dumna, że masz ochotę wchodzić na moje zarośnięte kurzem blogi. Nie boisz się, że zaatakują cię tam pająki? :)
    Życzę weny i pozdrawiam,
    Zapajęczona Layka.

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekam, czekam, czekam, czekam.
    http://happyandfunnyme.tumblr.com

    OdpowiedzUsuń

Miło jak zostawiasz jakiś ślad po sobie :)