Ze snu wybudził mnie, hałaśliwy dźwięk mojego budzika.
Wyciągnęłam w jego stronę rękę i mocno uderzyłam dłonią, wyłączając to
cholerstwo. Była godzina siódma rano. Opuściłam ciężko głowę na poduszkę.
Odzwyczaiłam się już od wczesnego wstawania. Właściwie to nigdy nie byłam
rannym ptaszkiem. W wakacje i w weekendy często pozwalałam sobie na spanie do
południa, lecz z dniem dzisiejszym czas się przestawić na poranny tryb życia. Wakacje
minęły, przyszedł wrzesień, a z nim szkoła. Dzisiaj pierwszy dzień jak
przekroczę jej progi. Normalnie byłabym załamana, że znowu nadszedł ten czas.
Czas męczarni i kieratu w postaci nauki, lecz dzisiaj nie towarzyszą mi
negatywne odczucia, wręcz przeciwnie. Już od wczoraj, jak przyszła do mnie Ori,
aby zorganizować i ulepszyć nasze segregatory, poczułam lekki przypływ
adrenaliny i podniecenia. Ori wytłumaczyła mi, że w Stanach nie prowadzi się
osobnych zeszytów do każdego przedmiotu, tylko prowadzi się segregator, w
którym mieszczą się wszystkie przedmioty.* Było to bardzo dobre rozwiązanie. W
Polsce, nie wiadomo po co, nauczyciele wymagają zeszyty, które są nieporęczne
oraz zebrane w kupę, ważą tonę. Tutaj posiada się jeden segregator, wypełniony
kartkami i oddzielony kolorowymi przekładkami, które odgradzają od siebie
poszczególne przedmioty. Przyjaciółka poradziła mi, abym przykleiła sobie do
wewnętrznych ścian segregatora, plastikowe teczki, do których mogę składać
różnego rodzaju kserówki oraz notatki. Postanowiłam dać jedną teczkę formatu A4
na tylną ścianę segregatora oraz dwie mniejsze na przód, które posłużą mi jako
kieszenie na różne bzdety. Rozwiązanie z segregatorem tak mi się spodobało, że po
wyjściu Orchidei nie mogłam przestać myśleć o nowej szkole. Dzisiaj również moje
pierwsze myśli były związane ze szkołą. Postanowiłam, że w tej szkole, w
dodatku szkole średniej, przyłożę się do nauki. Już najwyższa pora, aby zadbać
o swoją przyszłość, a jeśli chcę iść na studia medyczne muszę wziąć się za siebie.
Nowa szkoła i czysta karta wspaniale się do tego nadaje. Do tego dostałam się
do drużyny siatkarskiej i nie mogę zmarnować tej szansy. Wszyscy dobrze wiemy,
że w Ameryce trzeba utrzymywać stopnie na dobrym poziomie, aby móc trenować
sport. Jak widać mam pełną listę rzeczy, które mnie mobilizują do nauki, więc
pójdzie mi to lepiej niż wcześniej.
Pełna entuzjazmu wyskoczyłam z łóżka i skierowałam się do
łazienki. Wzięłam szybki prysznic i pobiegłam się ubrać. W Stanach
Zjednoczonych nie ma tradycji rozpoczęcia roku szkolnego*. Z pierwszym dniem
września dzieciaki udają się normalnie do szkoły i zaczynają od razu lekcje.
Dlatego jako mój ubiór wybrałam zwykłe jasne jeansy, luźną białą koszulę oraz
casualową, czarną marynarkę. Poranki zrobiły się dość chłodne, dlatego dobrałam
do tego czerwony szal w kratę, na nogi standardowo białe conversy. Postanowiłam
również zrobić sobie delikatny makijaż. Na twarz nałożyłam wyrównujący krem BB,
policzki musnęłam różem, a rzęsy starannie wytuszowałam. Włosy przeczesałam i
delikatnie natapirowałam, dodając im objętości oraz artystycznego bałaganu.
Spakowałam jeszcze do mojej czarnej torby mój kolorowy segregator, piórnik i
telefon. Gotowa zbiegłam na dół do kuchni, w której roznosił się cudowny zapach
naleśników. Mama stała przy kuchence, przekładając naleśnika na talerz. Przy
stole siedział już tata czytając poranną prasę oraz Elizka, cała usmarowana od
wiśniowego dżemu.
- Mmm, co to za święto, że od rana robisz naleśniki? –
zapytałam mamę, całując ją w policzek na przywitanie.
- Taka mała osłoda na pierwszy dzień w szkole – uśmiechnęła
się.
Odwzajemniłam uśmiech. Zmierzając do wolnego krzesła przy
stole, minęłam tatę również całując go na przywitanie. Przysunęłam sobie talerz
i skierowałam widelec, aby nabić na niego naleśnika.
- Zostaw! To mój! – usłyszałam krzyk Elizy.
Już miałam odpowiedzieć, że przecież ma jeszcze połowę
niezjedzonego naleśnika na swoim talerzu, lecz mama pośpiesznie przyniosła
talerz z nowymi, więc podarowałam sobie poranną drakę. Nałożyłam sobie jeszcze
parującego naleśnika i wysmarowałam go grubo wiśniowym dżemem.
- Jaki nastrój przed nową szkołą? – zapytał tata.
Przeżuwając kęs, uśmiechnęłam się do nich.
- A wiecie, że pozytywny. Czuję się podekscytowana na samą
myśl o dzisiejszym dniu – odpowiedziałam radośnie.
Rodzice znieruchomieli i zaniemówili na moją odpowiedź. Tata
uważnie mi się przyglądał, wnioskując
czy to nie była ironia z mojej strony, a mama czekała, kiedy oświadczę
im, że to żart.
- Nie patrzcie się tak na mnie. Naprawdę się cieszę, że idę
do szkoły – powiedziałam, widząc ich zdezorientowane miny.
- Bardzo nas cieszy zmiana twojej postawy co do szkoły –
powiedziała po chwili mama.
- Czyżby nasza mała Klara w końcu dojrzała i przejrzała na
oczy? – tata zwrócił się do mamy, ale było wiadomo, że mówił także do mnie.
Już miałam odpowiedzieć, że przemyślałam kilka rzeczy i
zdecydowałam się zadbać o swoją przyszłość, ale przerwał mi dźwięk mojej komórki. Był
to Bryan, który powiadomił mnie o tym, że czeka już na naszym podjeździe.
Dokończyłam szybko naleśnika, złapałam za torbę i ruszyłam w kierunku wyjścia.
- Kochanie, a drugie śniadanie? – krzyknęła za mną mama.
Obróciłam się na pięcie i wróciłam po jedzenie, dziękując
szybko mamie. Cali rodzice, nigdy nie puszczają mnie bez śniadania do szkoły.
Tym razem dostałam kanapki z sałatą i indykiem, sok pomarańczowy oraz jabłko. W
sumie chwała im za to, przede mną ciężki dzień, a nie wiem czy w szkole
znajduje się jakiś bufet albo sklepik.
***
Szkoła znajdowała się dziesięć minut drogi samochodem. Sam
budynek był zrobiony z jasnej cegłówki oraz posiadał duże i przestronne,
brązowe okna. Do wejścia prowadziła szeroka, brukowana droga oraz szerokie,
kamienne schody, u których szczytu znajdowały się dębowe drzwi. Teren
znajdujący się przed szkołą był obsadzony starymi drzewami oraz
zieloną trawą, przyciętą tak równo, jak od linijki. Na niej znajdowało się
pełno młodzieży, która siedziała lub stała w kółku i rozmawiała. Widok ten
przypominał mi bardziej obraz amerykańskich college’ów, znanych z filmów i
seriali, niż średniej szkoły. Całość wyglądała jak z minionej epoki.
Wiedziałam, że szkoła posiada długą historię oraz tradycję, ale poczułam to
dopiero teraz, patrząc na to wszystko. Weszliśmy z Bryanem do środka. Wnętrze
było już nowocześniejsze, lecz zachowane zostały niektóre zabytkowe elementy.
- Chodźmy do sekretariatu po nasze plany lekcji. Przy okazji
pokażę ci trochę szkoły – zakomunikował Bryan.
Chwycił mnie za rękę i poprowadził przez korytarz. Byliśmy
akurat w części humanistycznej, gdzie znajdowały się klasy od historii, literatury
języka angielskiego oraz języków obcych. Za zakrętem znajdowała się szkolna
stołówka oraz wyjście na dziedziniec, na którym były ustawione stoły oraz
ławki. Dobrze, że jednak jest stołówka
– pomyślałam, mijając drzwi. Po schodach do góry znajdowała się cała
administracja szkoły w postaci sekretariatu, biura dyrekcji, szkolnego
psychologa, doradcy zawodowego oraz pokoju nauczycielskiego. Weszliśmy do
sekretariatu. Za biurkiem siedziała, kobieta w średnim wieku oraz o pulchnej
sylwetce.
- Wasze nazwiska? – zapytała nieprzyjemnie, jak tylko
przekroczyliśmy próg.
- Bryan Clark.
- Oraz Klara Majkowska – odpowiedziałam, lekko
zdezorientowana całą tą sytuacją.
- Proszę bardzo to wasze plany lekcji oraz wykaz potrzebnych
podręczników, a teraz zmykajcie na lekcje – podała nam kartki – Majkowska?
Jesteś nowa prawda? – przytaknęłam głową – Tu jest jeszcze twój szyfr do szafki
– podała mi kopertę.
Odebraliśmy wszystkie dokumenty, pożegnaliśmy się grzecznie
i wyszliśmy, zostawiając zapracowaną sekretarkę. Spojrzałam na plan. Zajęcia
miałam od godziny ósmej do piętnastej z godzinną przerwą na lunch po czwartej
lekcji. Ogólnie miałam po pięć albo sześć lekcji dziennie. Moimi przedmiotami
była biologia i chemia w największej liczbie godzin, obowiązkowy angielski oraz
historia USA, matematyka i psychologia**. Czyli tak jak wybrałam z doradcą
zawodowym jeszcze w wakacje. Treningi natomiast zaczynały się o godzinie szesnastej i były cztery
razy w tygodniu. Od poniedziałku do czwartku, plus oczywiście mecze w soboty.
Ze względu na uczestnictwo w treningach jestem zwolniona z wfu.
- Co masz pierwsze? – zapytał Bryan.
- Biologię. I to dwie lekcje – odpowiedziałam zadowolona, bo
był to od zawsze mój ulubiony przedmiot.
- Ok. Odprowadzę cię do klasy, bo zaraz będzie dzwonek.
Później pokażę ci jak obsługuje się szafkę – uśmiechnął się i zarzucił mi rękę
na ramiona.
Zeszliśmy po schodach, minęliśmy dziedziniec i poszliśmy na
lewo od drzwi wejściowych. Za zakrętem znajdowała się część, w której odbywały
się przedmioty ścisłe. Stanęliśmy pod salą numer 228.
- Do zobaczenia później. Miłej nauki – objął moją twarz
rękoma i czule pocałował w usta – Nie daj się podrywać – mrugnął do mnie okiem
i uśmiechnął się zawadiacko.
Uśmiechnęłam się i klepnęłam go w ramię. Patrzyłam jeszcze
chwilę jak odchodzi. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek. Uczniowie zaczęli
schodzić się do klasy. Weszłam do środka. Sala była przestronna i w jasnych
kolorach. Podwójne ławki były ustawione w dwóch rzędach, na których były
przygotowane już mikroskopy. Pod wolną ścianą stały szafy wypełnianie książkami
oraz różnymi modelami zwierząt bądź organów człowieka. Skierowałam się do
wolnej ławki, która znajdowała się mniej więcej w środku sali. Usiadłam i zaczęłam
się wypakowywać.
- Cześć. Mogę się dosiąść? – usłyszałam głos.
Odwróciłam się i zauważyłam niewysoką brunetkę w okularach.
Od razu rzucił mi się w oczy jej szeroki uśmiech.
- Jasne, siadaj – odpowiedziałam, odwzajemniając uśmiech.
Dziewczyna usiadła i zaczęła się rozpakowywać. Kiedy już
skończyła odwróciła się w moją stronę.
- Tak w ogóle, to jestem Sandie – wyciągnęła do mnie rękę.
- Klara, miło mi – odwzajemniłam uśmiech.
Niestety nie udało nam się porozmawiać, ponieważ nauczyciel
zaczął już prowadzić zajęcia. Te dwie godziny biologii minęły mi strasznie
szybko. Pewnie dlatego, że było więcej praktyki niż teorii, a wiadomo, że jak
człowiek coś robi to czas szybciej leci. Następnymi lekcjami był angielski oraz
matematyka. Angielski również był bardzo ciekawy, ale widać, że jest jednym z
poważniejszych przedmiotów. Już na wstępie dostaliśmy lekturę do przeczytania. „Paragraf
22” około trzystu stron na za tydzień. Coś czuję, że naczytam się w tej szkole
książek, więcej niż przez całe moje dotychczasowe życie. Pocieszające jest to,
że słyszałam, że ichnie lektury są o niebo ciekawsze niż nasze. Natomiast
matematyka, jak to matematyka. Na początku czarna magia, ale jak człowiek ruszy
trochę głową, da się przeżyć. Po niej nadeszła pora lunchu. Udałam się na
dziedziniec, aby zjeść swoje śniadanie oraz poczekać tam na Bryana. Usiadłam
przy wolnym stoliku i zabrałam się do jedzenia. Po piętnastu minutach, kiedy
już wszystko ładnie zjadłam, Bryana nadal nie było. Korzystając z wolnego czasu
postanowiłam przepisać swój plan lekcji do mojego kalendarza. Zaznaczyłam
również na czerwono datę, do kiedy mam przeczytać książkę. Znając mnie, zabiorę
się za nią dwa dni przed terminem. Minęło trzydzieści minut, a po Bryanie ani
śladu. Nie marnując czasu postanowiłam sama udać się do szafki. Przecież nie może być to, aż taki trudne
– pomyślałam. Zabrałam torbę i ruszyłam. Szafki znajdowały się w korytarzu tuż
przy głównym wejściu. Spojrzałam na kartkę, którą dostałam od sekretarki. Moja
szafka znajduje się pod numerem „456”. Przeczytałam dołączoną instrukcję
obsługi. Mój czterocyfrowy kod muszę wprowadzić za pomocą pokrętła, zwanego
mechanizmem bębenkowy. Chwyciłam za pokrętło. Dziewięć, dwa, zero, osiem – po
kolei przekręcam. Gotowe. Ciągnę za uchwyt, ale szafka nie chce się otworzyć. Co jest?! – mruczę pod nosem. Próbuję
znowu i znowu, lecz szafka ani drgnie. Po pięciu minutach męczenia,
zdenerwowana walę pięścią w blachę.
- Jakiś problem? – słyszę za sobą znajomy głos.
Odwracam się i widzę przede mną uśmiechniętego Nate’a.
- Tak. Ta cholerna szafka nie chce ze mną współpracować –
żalę się.
- Pokaż może ja spróbuję? – zaproponował.
Wziął ode mnie kartkę z kodem. Zaczął przekręcać i… trzask. Drzwi od szafki odskoczyły i
lekko się uchyliły. Nate wskazującym gestem ręki pokazał na szafkę.
- Przecież robiłam to tak samo jak Ty! – powiedziałam z
lekkim oburzeniem w głosie.
- Tak? To pokaż jeszcze raz – zasugerował.
Złapałam za pokrętło. Nie wyszło. Uparcie próbowałam dalej,
lecz po trzecim razie poddałam się, odwracając się do Nate’a z błagającym
spojrzeniem. Ten zaczął się śmiać.
- Wiesz na czym polega twój błąd? – popatrzył współczująco
na mnie, pokręciłam przecząco głową – Robisz to za szybko. Zamek nie ma czasu,
aby zaskoczyć na konkretnej cyfrze.
Popatrzyłam na niego zdziwiona. Ten tylko się zaśmiał.
Chwycił moją dłoń i delikatnie poruszał nią, przekraczając pokrętło w
odpowiednie strony. Duża i ciepła dłoń, była miła w dotyku. Jego umięśniony
tors delikatnie ocierał się od czasu do czasu o moje plecy. A stonowany głos
łaskotał w płatek ucha. Spojrzałam na niego kątem oka. Z bliska wydawał się
jeszcze przystojniejszy. Szczególnie podobał mi się jego staranny, kilkudniowy
zarost. Orientując się, że na niego patrzę, spojrzał na mnie i się szeroko
uśmiechnął.
- Miałaś patrzeć na szafkę i się uczyć, a nie mnie się
przyglądać – powiedział, a ja zarumieniłam się od wstydu – Spróbuj jeszcze raz
– kiwną głową.
Przekręciłam szybko głowę i załapałam za pokrętło, aby ukryć
moje zawstydzenie. Tym razem się udało. Odwróciłam się z otwartą ze szczęścia
buzią.
- Jak chcesz to potrafisz – oświadczył.
- Bo miałam dobrego nauczyciela – wyszczerzyłam zęby.
W tym samym momencie dostałam wiadomość.
Od Bryan:
Gdzie jesteś? Czekam na dziedzińcu, od dziesięciu minut.
Do Bryan:
Zaraz będę.
- Wybacz, ale muszę już lecieć – spojrzałam na Nate’a –
Jeszcze raz dziękuję, za pomoc.
- Do usług piękna damo – Nate żartobliwie zasalutował.
Pożegnaliśmy się i każdy udał się w swoją stronę. Bryan już
czekał na mnie przy drzwiach prowadzących na dziedziniec.
- To jak? Idziemy rozpracowywać twoją szafkę?
- Właściwie to ją przed chwilą rozpracowałam. Nie chciałam
marnować czasu czekając na ciebie – odpowiedziałam niepewna jego reakcji.
- A to super – spojrzał na zegarek – Mamy jeszcze całe pięć
minut dla siebie – mówiąc to cały się rozpromienił. Złapał mnie za rękę i
poprowadził za ceglaną kolumnę, która wraz z innym tworzyła cztery łuki
ciągnące się wzdłuż ściany dziedzińca. Delikatnie przycisnął mnie do niej.
Złapał za brodę i zaczął składać czułe pocałunki na moich ustach. Jeden i drugi
raz, by za trzecim przejechać po nich swoim ciepłym językiem i złączyć się z
moim. Gdy już zaczynało brakować nam tchu, zniżył się i zaczął swoimi ustami
rozpieszczać moją szyję. Cicho jęknęłam z przyjemności. Złapałam go za włosy i
delikatnie je targałam. W tle zadzwonił dzwonek, lecz Bryan nie przejął się tym
zbytnio i wciąż dążył niżej. Aktualnie znajdował się na wysokości obojczyków i zabrał
się za rozpinanie mojej białej koszuli.
- Bryan, kochanie. Wybacz, że ci przerywam, ale musimy iść
na lekcje.
Przez chwilę jeszcze mnie całował, by później przestać i
spojrzeć na mnie smutnym wzrokiem.
- Jak mus to mus – odpowiedział po chwili.
Uśmiechnęłam się i pocałowałam go szybko w usta. Wyszliśmy
zza kolumny. Ja zapinając koszulę, on poprawiając włosy. Bryan odprowadził mnie
ekspresowo pod salę od chemii. Powiadomił mnie o tym, że po zajęciach będzie
czekał na mnie przed samochodem i spóźniony uciekł na swoje zajęcia.
Dwie godziny chemii minęły zaskakująco szybko. Pierwsza
lekcja była czysto teoretyczna, ale na szczęście następna była o niebo
ciekawsza ze względu na prowadzenie doświadczeń. Mimo tego, byłam zachwycona,
kiedy zadzwonił dzwonek, oznajmiając koniec moich dzisiejszych zajęć.
Spakowałam rzeczy i wybiegłam na zewnątrz. Pogoda na dworze się poprawiła.
Zrobiło się znacznie cieplej, a słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Ściągnęłam
więc swoją marynarkę i przerzuciłam ją przez ramię. Idąc w stronę samochodu
Bryana, zauważyłam, że go jeszcze tam nie ma. W tym samym momencie poczułam silne
ręce na swojej talii, które mnie unoszą i kręcą w koło. Zaczęłam się śmiać, a
Bryan widząc to, zaczął się mocniej kręcić.
- Ok, już starczy – mówiłam przez śmiech, lecz Bryan nie
przestawał – Bryan, proszę. Zaraz zrobi mi się niedobrze – zaczęłam go
straszyć.
Jak widać poskutkowało, bo od razu postawił mnie na ziemię.
Stałam niepewnie jeszcze przez chwilę, dopóki mój świat nie przestał wirować.
On za to, stał i się nieźle ze mnie nabijał. Spojrzałam na niego gniewnie i
ruszyłam do drzwi pasażera. Wróciliśmy do domu.
* Nie jest to stuprocentowy fakt, lecz natknęłam się kilka razy na taką kolej rzeczy.
** W amerykańskich szkołach program nauki obejmuje mniej teorii na rzecz praktycznych umiejętności i samodzielności myślenia.
___________________________________
Witam,
wybaczcie znowu moją zwłokę z publikowaniem rozdziałów, ale tym razem jak na złość padł mi net. Zawsze coś, chyba mam tak samo jak moja główna bohaterka :P
Dziękuję za czytanie i zapraszam do komentowania!
Pozdrawiam serdecznie!
Buziaki ;**
Świetny rozdział. :)
OdpowiedzUsuńI w sumie długi.
Też bym się zdziwiła jakby ktoś oświadczył mi, że lubi szkołę. xd
Akcja z szafką też fajna.:)
Ja też coś nie mogę ostatnio dogadać się ze swoim Internetem...
Życzę weny! ;*
Co takiego miał do roboty Bryan, że tyle czasu się spóźnił? Ajajaj ;d
OdpowiedzUsuńRzeczywiście długaśny, ale to baardzo dobrze ;p
Życzę weny i czekam na następny ;)
fajny rozdział :)
OdpowiedzUsuńzgadzam się że również jest dłuższy i super !:3
no wow powiedziała że lubi szkołe i cieszy się że do niej idzie hahahahah no ja się nie dziwie że tak się rodzice zdziwili hahahh :P
uuu akcja z szafką ..;p
hmm.. no no jak się działo przy murku uhuhuhu akgjshg *.* :D jakie namiętności i to w szkole ^^
czekam na kolejny ;)
pozdrawiam ;*
Tak, mam postój niczym nasze rodzime PKP, ale spróbuję to nadrobić, aczkolwiek ta szkoła jest taka wciągająca...
OdpowiedzUsuńOczywiście to ze szkołą to żart, ale w końcu muszę się wziąć za te blogi, bo mnie porzucicie i zacznę pisać "Pamiętnik depresjomanki".
Klara i radość, że idzie do szkoły. Co ona ćpie? Chcę poznać jej dilera. Dobra, a teraz poważnie. Też bym się cieszyła, że idę do szkoły, gdybym TAM mieszkała. Polskie placówki edukacyjne przypominają te z horrorów, a nauczyciele takie dziewczynki z THE Ring. Brr...
Bryan ochłonął, ale coś czuję, że przed nami jeszcze wiele scen zazdrości z nim w roli głównej. Ciekawe, ile mu płacą za godzinę...
Dobra, nie będę przedłużać i powiem szczerze, że ślicznie się rozwijasz. Literacko, oczywiście. Czuję się dumna, że masz ochotę wchodzić na moje zarośnięte kurzem blogi. Nie boisz się, że zaatakują cię tam pająki? :)
Życzę weny i pozdrawiam,
Zapajęczona Layka.
Czekam, czekam, czekam, czekam.
OdpowiedzUsuńhttp://happyandfunnyme.tumblr.com