Wiadomości!

Zapraszam na mojego nowego bloga! Byłabym wdzięczna za kilka słów co o nim sądzicie!

Paryska-finezja!!!


poniedziałek, 23 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 20

Ze snu wybudził mnie dźwięk budzika. Otworzyłam niechętnie jedno oko w poszukiwaniu mojego telefonu, aby wyłączyć ten nieznośny odgłos. Zanim go znalazłam i to uczyniłam, całe szczęście, przestał już dzwonić. Położyłam z powrotem ciężką głowę na poduszkę i wróciłam do spania.

- O nie moja koleżanko, wstajemy! - usłyszałam głos Orchidei.

Przestraszona, podniosłam się i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził jej głos. Zaczęłam się intensywnie zastanawiać, skąd ona się tu wzięła, w poniedziałek i to o siódmej rano. Po krótkiej chwili, która dla mnie przeciągała się w wieczność, olśniło mnie. Niestety powróciły też wspomnienia wczorajszego dnia. Zamknęłam oczy i przezwyciężyłam ból, który mnie rozpierał od wewnątrz. Postanowiłam wziąć się w garść. Muszę zacząć funkcjonować. Jestem twarda - nakazałam sobie w myślach. Poczułam silny ból głowy oraz uczucie cierpkości w ustach. Przyjaciółka miała rację, mam kaca i to cholernie wielkiego kaca. Mój organizm nie jest przyzwyczajony do żadnych dawek alkoholu. Na dobrą sprawę, napiłam się dopiero trzeci raz w życiu.

- Proszę, to powinno cię postawić na nogi - powiedziała Ori, kładąc mi na nogach tacę z gorącą kawą oraz śniadaniem.

- Jesteś fenomenalna - powiedziałam zachrypłym głosem i zabrałam się za śniadanie.

Po śniadaniu, Ori zagoniła mnie pod prysznic, a sama poszła na dół do kuchni odnieść brudne naczynia. Zbawienny prysznic postawił mnie na nogi i przywrócił do świata żywych. Z racji kompletnego braku humoru, nie miałam ochoty na przebieranki. Chwyciłam zwykłe jeansy oraz wysłużoną, szarą bluzę. Wróciłam do pokoju, gdzie od razu spotkałam niezadowolone spojrzenie przyjaciółki.

- Nie kochana. To, że masz doła, nie usprawiedliwia cię, abyś nosiła te okropne ciuchy, w których wyglądasz jak mały bezdomny - pokręciła głową i zaciągnęła mnie z powrotem do garderoby.

- Ale tak jest mi wygodnie - broniłam się - Bezduszna wyrocznio mody - dodałam pod nosem.

- Mhmm - zamruczała Ori i dalej grzebała w moich ubraniach.

Po chwili wyciągnęła błękitną koszulę oraz karmelowe chinosy z podwiniętymi nogawkami. Z ręki wyrwała mi moje ulubione, białe conversy i zamiast nich wręczyła satynowe balerinki.

- W tym też będzie ci wygodnie, a przede wszystkim będziesz się pięknie prezentować - pokiwała głową.

Nie do końca przekonana, przebrałam się w zestaw. Nie powiem, było mi wygodnie, ale czy zawsze muszę idealnie wyglądać? Według Ori, niestety tak. W sumie dobrze, że tak mnie pilnuje pod tym względem. Chociaż wyglądam jak człowiek. Zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia.

- Dostałaś wiadomość od Bryana... - zaczęła, gdy schodziłyśmy po schodach.

Znieruchomiałam i stanęłam w połowie ich wysokości. Wzięłam głęboki wdech.

- Co napisał? - zapytałam krótko.

- Pytał się czy ma po ciebie przyjechać do szkoły, tak jak zawsze - odpowiedziała.

Dwa głębokie wdechy.

- Oczywiście odpisałam mu, że jedziemy z twoim tatą - dopowiedziała.

Co było kłamstwem, bo właśnie szłyśmy na autobus.

- Dzięki - odpowiedziałam i ruszyłam dalej.

Całą drogę do szkoły jechałyśmy w milczeniu. Nie miałam ochoty na żadne rozmowy, a Ori uszanowała moją decyzję. Patrzyłam otępiałym wzrokiem przez okno. Wrzesień nadal był piękny. Słońce grzało równie mocno jak w wakacje. Poranki były tylko chłodniejsze. Większość ludzi pokonywała drogę do pracy czy szkoły na pieszo bądź rowerem. Na ich twarzach gościły uśmiechy. Poczułam na swojej twarzy ciepłe promienie słoneczne. Normalnie zamknęłabym oczy i rozkoszowała się tym uczuciem, lecz teraz zmrużyłam oczy i odwróciłam głowę w drugą stronę. Drobne rzeczy, które kiedyś sprawiały mi radość, nagle zaczęły irytować. Autobus skręcił, zmieniając położenie względem słońca, więc znowu odwróciłam twarz ku oknu. Moim oczom ukazała się teraz rzeka Delware. Jej woda była dzisiaj wyjątkowo spokojna. Łagodny nurt działał uspokajająco na moje myśli i duszę. Lecz rzeka zaczęła się oddalać, aż w końcu zniknęła mi z oczu. Patrzyłam jeszcze w miejsce, gdzie przed chwilą była. Z zadumania wytrąciła mnie Ori, która szturchnęła mnie w ramię, dając do zrozumienia, że musimy już wysiadać. Niechętnie podniosłam się i zebrałam do wyjścia. Na szkolny parking, weszłyśmy nadal w milczeniu. Zaczęłam się przyglądać rówieśnikom. Wszyscy żwawo i pochłonięci rozmowami zmierzali ku szkole. Mój wzrok spoczął na chłopaku, opartym o czarny samochód, a był nim Bryan.

- Cholera! - jęknęłam.

- Co się stało? - zapytała, odwracając się do mnie - Gdzie ty jesteś? - stanęła jak wryta i rozglądając się w koło, szukała mnie.

Dziewczyna zdezorientowana, cofnęła się i zauważyła mnie kucającą za czerwonym samochodem.

- Co się stało? - powtórzyła pytanie, klękając obok mnie.

- Nie dam rady - opuściłam głowę, opierając ją na kolanach - On tam jest. Nie dam rady koło niego przejść! - krzyknęłam, lecz po chwili zakryłam usta ręką w strachu, że mógłby mnie usłyszeć.

Moje serce zaczęło walić jak oszalałe, a do oczu znowu zaczęły napływać łzy. W płucach zaczynało brakować mi tchu. Zaczynałam powoli tracić głowę.

- Spokojnie. Weź głęboki oddech - Ori zaczęła głośno chwytać powietrze, postępowałam równo z nią - Poczekamy tu chwilę. Na pewno zaraz pójdzie na lekcje - mówiąc to odwróciła się i wyjrzała zza samochodu.

Pokiwałam, na potwierdzenie, głową.

- Jeszcze stoi - spojrzała na zegarek - Mamy do dzwonka jeszcze siedem minut. Spokojnie - rozprostowała nogi i usiadła na ziemi.

Usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. Wyciągnęłam telefon i spojrzałam na ekran.


Od Bryan:

Kiedy przyjedziesz z ojcem? Czekam na ciebie na parkingu.


- To od Bryana - spojrzałam z przerażeniem na przyjaciółkę - Pyta się, kiedy będę, bo na mnie czeka.

- No ładnie, czyli tak szybko stąd nie pójdzie - skrzywiła się.

- Chyba, że mu odpiszę, że jestem już w szkole - olśniło mnie.

Ori uśmiechnęła się na ten pomysł. Wystukałam szybko wiadomość. Orchidea ponownie wyglądnęła zza samochodu.

- Poskutkowało. Skrzywił się i ruszył do szkoły - zaraportowała mi - Ok, wszedł. Możemy iść - równo z jej słowami, zadzwonił dzwonek.

Chwyciła mnie za rękę i szybko poleciałyśmy do szkoły. Wewnątrz rozstałyśmy się, kierując każda w inną stronę. Ja na dwie godziny biologii, Ori na język angielski. 

Lekcje do lunchu ciągnęły się w nieskończoność. A moją jedyną myślą przez ten czas był Bryan i cała ta sytuacja. Ciągle się zastanawiałam, dlaczego mi to zrobił? Przecież było nam ze sobą dobrze, nawet bardzo dobrze. Tylko po co, te całe podchody i ukrywanie, że do siebie wrócili? Nie miał odwagi mi tego powiedzieć? Widoczne myliłam się, myśląc, że dużo dla niego znaczę. Podskoczyłam, wystraszona przez dzwonek. Nadal jakaś nieobecna spakowałam się i wyszłam z klasy, kierując się przed szkołę. Było tam, za schodami w prawo, takie moje i Ori tajemne miejsce. Pod starym drzewem, gdzie nikt nas nie mógł znaleźć. Chowałyśmy się tam, gdy potrzebowałyśmy samotności albo, gdy ludzie po prostu nas męczyli. Została mi jeszcze do pokonania, jedna długość korytarza.

- Siema Błyskawica - usłyszałam głos Nate'a - Co tam?

Spojrzałam w jego stronę. Na twarzy widniał mu szeroki i uroczy uśmiech, a oczy emanowały takim czekoladowym ciepłem, że nie sposób było się nie uśmiechnąć na ten widok. 

- Nic nowego - stanęłam w miejscu - Beznadzieja jak ostatnio - straciłam ponownie humor.

Nate tylko westchnął. W odpowiedzi pokiwałam głową i rozejrzałam się w koło, szukając przypadkiem Ori. Spojrzałam na lewo i  otworzyłam szeroko oczy, ze strachu. 

- Szlag by to trafił! - złapałam Nate'a za bluzę i wepchnęłam do klasy obok. 

Chłopak wpadł na ławkę. Zachwiał się i upadł na nią. Ja również tracąc równowagę, wylądowałam na nim. Rękami oparta byłam o jego umięśnioną klatkę piersiową. Jego dłonie stanowczo oplatały moje biodra, a nasze twarze dzieliły centymetry. Czułam jego przyśpieszone bicie serca. Spojrzałam w te czekoladowe tęczówki, które teraz mieniły się burgundowymi iskierkami. Wzdłuż całego kręgosłupa przeszedł mnie przyjemny dreszcz. Chłopak uśmiechnął się zadziornie.

- Wow. Co to miało być? - zapytał, po chwili.

- Bryan - powiedziałam, krzywiąc się.

Podniosłam się i stanęłam przed Nate'em, który teraz siedział na ławce. Wciąż trzymał mnie za biodra. 

- Czyli to prawda - stwierdził.

- Co jest prawdą? - zapytałam.

- Chodzi plota, że Bryan i Alison do siebie wrócili - powiedział, krzywiąc się.

- Serio?! Już wszyscy o tym wiedzą? - poirytowałam się, by później przejść w rozpacz.

Przestałam panować nad sobą. Łzy znowu zaczęły płynąć strumieniami. Zaczęłam szlochać, a Nate znowu nie wiedział jak mnie uspokoić. 

- Klaro, słoneczko. Proszę cię, nie płacz - mówił spokojnym głosem. 

- Ale... to tak... cholernie boli! - bełkotałam przez łzy.

- Wiem, wiem - przytulił mnie mocno do siebie.

Położyłam twarz na jego szerokim ramieniu, ręce mocno oplotłam na jego plecach. Jego perfumy przyjemnie drażniły mój nos. Spokojny głos i gładzenie po plecach, zaczęły kojąco działać na moją histerię. Lekko jeszcze łkając, podniosłam głowę i spojrzałam na Nate'a. On otulił moją twarz swoimi dużymi i ciepłymi dłońmi, a kciukami zaczął delikatnie ocierać moje łzy. Spojrzał ciepło w moje oczy. Pociągnęłam lekko nosem, marszcząc go. Chłopak uśmiechnął się, widząc tę minę. Gdy już otarł moje łzy, zaczesał mi za ucho moją potarganą grzywkę. Przymrużyłam oczy podczas tego gestu, a gdy je otworzyłam, ponownie zauważyłam w jego oczach burgundowe iskierki, które teraz zamieniały się w płomienie. Nate zmarszczył czoło, przechylił głowę na bok i zaczął powoli się do mnie zbliżać. Rozchylił lekko swoje wiśniowe usta. Mimo iż, wiedziałam do czego to prowadzi, stałam jak skamieniała, a moje serce waliło jak oszalałe. Nate spojrzał jeszcze raz głęboko w moje oczy i z pasją ujął swoimi wargami moje. Zamknęłam oczy i cicho westchnęłam. Jego delikatne usta smakowały niepojętnie. Ich czuły dotyk wyzwalał niesamowitą rozkosz. Język subtelnie łączył się z moim i tworzył zgodną harmonię. Przerwał nam mój telefon, który nerwowo zabrzęczał, oznajmiając przychodzącą wiadomość. Wystraszona, odskoczyłam od Nate. Chwyciłam za torebkę w poszukiwaniu telefonu. Kątem oka spojrzałam na Nate'a. Podczas, gdy ja była onieśmielona tą zaistniałą okolicznością, jego twarz promieniowała. Po przekopaniu całej torebki, w końcu udało mi się znaleźć telefon.



Od Ori:

Gdzie jesteś? Czekam na ciebie od piętnastu minut!


- To Ori - powiedziałam, chcąc przerwać tę ciszę - Miałyśmy się spotkać, więc się niecierpliwi - szybko wyjaśniłam - Wybacz, muszę lecieć - zarzuciłam torbę na ramię, obróciłam się na pięcie i już miałam uciekać. 

Nate szybko chwycił mnie za nadgarstek, przyciągnął do siebie i ponownie wtopił swoje usta w moje. Otworzyłam szeroko oczy, by pod wpływem przyjemności szybko je zamknąć. 

- Wybacz musiałem - powiedział, gdy już nasze usta się rozdzieliły i uśmiechnął się zawadiacko - Teraz możesz iść. Do zobaczenia jutro na chemii - puścił mi oczko.

Z szeroko otwartymi oczami, będąc ciągle w szoku, po drugim już pocałunku z Nate'em, kiwnęłam tylko głową i uciekłam jak najszybciej się da. Wybiegłam na schody przed szkołą. Oparłam się o barierki. Miałam totalny mętlik w głowie. Mój mózg jeszcze nie przetworzył tego co się przed chwilą wydarzyło.

- Klara! - usłyszałam głos.

Popatrzyłam w tamtą stronę. Była to Ori, która niecierpliwie machała do mnie ręką, abym w końcu ruszyła dupę. Widząc, że się nie ruszałam, postanowiła przyjść do mnie.

- Co się z tobą dzieje? - zapytała zdezorientowana - Coś się stało? 

- Nie - powiedziałam tak cicho, że ledwo ja usłyszałam własny głos.

- W ogóle słyszałaś?! - pisnęła podekscytowana.

Zrobiłam zdziwioną minę i zaprzeczyłam głową.

- Cała szkoła jest zwolniona z reszty lekcji, bo rada nauczycielska ma jakieś nadzwyczajne spotkanie! - powiedziała na jednym tchu. 

- Super - uśmiechnęłam się, w końcu oprzytomniając - Chodźmy stąd! Co powiesz na pyszną lasagne?

Dziewczyna z uśmiechem pokiwała głową. Ruszyłyśmy prędko na autobus. Chcąc jak najdalej znaleźć się od tego szalonego miejsca. 


_________________________________

Witajcie,

z okazji nadchodzących świąt chciałabym życzyć wam wszystkiego co najlepsze, zdrowia, wymarzonych prezentów pod choinką, samych pyszności na stole i przede wszystkim spełnienia marzeń!

Wesołych Świąt! ;**


piątek, 13 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 19

Po wczorajszym meczu i wczorajszych wydarzeniach nawet nie wiedziałam, kiedy odpłynęłam. Na szczęście dzisiaj niedziela. Dzień wolny, idealny na słodkie lenistwo. Rano, o godzinie dziesiątej, obudziła mnie wiadomość od Ori, że wpadnie do mnie o godzinie siedemnastej, poprawić mi humor. Miałam jeszcze trochę czasu, więc postanowiłam ponownie zadzwonić do Bryana. Od wczoraj nie raczył włączyć telefonu, więc nadal jestem w rozsypce. Tym razem, także usłyszałam znaną mi pocztę głosową. Opadłam bezsilnie na łóżko. Łzy znowu zaczynały mi napływać do oczu. Już miałam na nowo wtopić twarz w poduszkę i zacząć ryczeć jak dziecko, ale usłyszałam pukanie do drzwi. Pośpiesznie otarłam łzy i pozwoliłam na wejście osobie zza drzwi. Tak jak się domyślałam, była to Orchidea.

- Cześć słoneczko - powiedziała łagodnie - Przyniosłam zestaw na smutki - podniosła rękę i pokazała mi siatkę wypełnioną lodami, czekoladą i słodkimi babeczkami oraz winem - Ale najpierw ogarniemy tu trochę - mówiąc te słowa, rozejrzała się po pokoju z małym strachem w oczach.

Uczyniłam to samo. Rzeczywiście, pokój nie był w najlepszym stanie. Łóżko było w totalnym chaosie. Torba i rzeczy z wczorajszego meczu, zamiast znajdować się w garderobie, leżały porozrzucane po całej sofie. Tak samo ciuchy, które miałam na sobie wczoraj, tyle że one znajdowały się w okół mojego łóżka. Na szafce nocnej pełno zużytych chusteczek higienicznych. Niechętnie, ale wstałam razem z moją przyjaciółką i zaczęłyśmy sprzątać. Po pięciu minutach, można powiedzieć, że było czysto. Ori usadziła mnie na kanapie, sama postanowiła pozapalać moje świeczki, które miałam w całym pokoju oraz włączyła muzykę. Stwierdziła, że muzyko- i światłoterapia dobrze mi teraz zrobi. Faktycznie, gdy tylko to uczyniła, w pokoju zrobiła się od razu przyjemniejsza atmosfera. Usiadła koło mnie i podała mi pudełko lodów czekoladowych i łyżeczkę, którą widocznie przechwyciła z kuchni w drodze do mojego pokoju.

- Coś się wyjaśniło? - zapytała.

Biorąc dużą porcję lodów do buzi, kiwnęłam przecząco głową.

- To spróbuj jeszcze raz - zachęciła.

- Nie ma sensu, próbowałam zanim przyszłaś i nic - zrobiłam skwaszoną minę - W ogóle czy... - zawahałam się.

Ori zrobiła minę zachęcającą mnie, abym mówiła dalej.

- Czy coś się zdarzyło? - wzięłam głęboki wdech - No wiesz, wczoraj na sali - nie wiedziałam jak ułożyć to w słowa.

- Dokładnie nie widziałam, bo zaraz skupiłam się na tobie, wyłożonej jak ta długa na parkiecie - zaśmiała się - Przepraszam - z przerażeniem dodała po chwili, zdając sobie sprawę z tego co robi.

Kiwnęłam głową i przewróciłam oczami, a moje ciało, jakby trochę się rozluźniło.

- Znasz może tę laskę? - zapytałam niepewnie.

Ori zrobiła zkwaszoną minę i opuściła głowę, by później ją podnieść i spojrzeć mi w oczy.

- Tak. To Alison Johnson. Jest rok starsza od nas. W szkole uchodzi za największą piękność, w końcu jest też modelką. Nie widziałaś jej wcześniej, bo wyjechała na całe wakacje na kontrakt do Mediolanu. No i ona... - zamilkła.

- Co? Co ona? - spojrzałam na Ori wymownie.

- No ona jest... - zaczęła się wahać - To była Bryana - wyrzuciła z siebie.

Przełknęłam głośno ślinę.

- Dobrze, ale to była dziewczyna, więc nie mam się czym martwić - oznajmiłam - Prawda? - spytałam, widząc zmieszaną minę Ori.

- Niby tak.

- Co znaczy, niby tak?! - prawie krzyknęłam.

- Bo wiesz... - znowu zaczęła przeciągać - Zjedz babeczkę - wyciągnęła w moją stronę rękę z kolorową babeczką.

- Ori! No mów! - zaczęłam tracić cierpliwość, porywczo chwytając ciastko.

Dziewczyna podskoczyła ze strachu i zaczęła się miotać, na wszystkie strony.

- To nie jest taka zwykła ex Bryana - zrobiła przerwę, przewróciłam nerwowo oczami - Nie wiem, od czego zacząć - powiedziała niewinnie.

- Najlepiej od początku - powiedziałam najłagodniej jak potrafiłam, ponieważ w środku zaczynałam się już gotować.

- Ok - wzięła się w garść - Zaczęło się w pierwszym semestrze zeszłego roku. Na początku długo ze sobą kręcili. Najpierw ona była niezdecydowana, później Bryan. W końcu po trzech miesiącach tych podchodów, postanowili, że ze sobą będą. I wtedy zaczęła się wielka miłość. Nie widzieli świata poza sobą. Uchodzili za najlepszą i najbardziej zakochaną oraz słodką parę w całej szkole. Zero kłótni, totalne uzupełnienie. Dwie połówki, które w końcu połączyły się w jedność. Wymarzona miłość. Książe z bajki oraz jego księżniczka.  Idealni, można by rzec.  Chodziły też plotki po szkole, że zamierzają się zaręczyć i po liceum pobrać - Ori zrobiła przerwę, aby sprawdzić jak się trzymam, nie było łatwo, ale kiwnęłam jej głową, by kontynuowała dalej - Na wiosnę, zaczęli planować wspólne wakacje. Chcieli spędzić całe dwa miesiące na Florydzie. Pracując razem w dzień i spędzając romantyczne wieczory na plaży. Bryan znalazł dla nich nawet kilka korzystnych ofert pracy. Na początku czerwca, gdy zaczęli już konkretnie przygotowywać się do wyjazdu, Alison dostała propozycję nie do odrzucenia. Kontrakt z jakąś sławną agencją modelek w Mediolanie. I wtedy zaczęły się kłótnie. Podobno Alison podpisała ten kontrakt już dwa miesiące wcześniej, ale nic nie powiedziała Bryanowi. Chłopak poczuł się zraniony. Na domiar tego tydzień przed wyjazdem, jak już się pogodził z jej wyjazdem, zerwała z nim, aby mieć wolną rękę i podrywać przystojnych Włochów. Złamała Bryanowi serce. Totalnie się załamał. Nie był na finałach footballu ze swoją drużyną. Nie mógł się po tym podnieść prawie przez całe wakacje. Normalnie wesoły i pełen energii chłopak zamienił się w posępniałego gbura. Opuszczał większość imprez na początku wakacji. To była wielka miłosna tragedia. W sumie polepszyło mu się dopiero jak poznał ciebie - uśmiechnęła się do mnie.

Zrobiło mi się go żal, później poczułam przyjemnie ciepło, by na końcu przypomnieć sobie, że jak na razie mnie olewa.

- Myślisz, że chcą do siebie wrócić? - zapytałam smutno.

- Nie wiem. Przykro mi kochanie, ale Alison, to pierwsza prawdziwa miłość Bryana - spojrzała na mnie współczująco - No i ludzie, mówią, że przez to na pewno się zejdą. Chodzą plotki, że Bryan cały czas ją kocha - dodała ciszej.

Poczułam silne ukłucie na wysokości brzucha, a później ciężar, jakbym nosiła tam kilogramowy kamień. Serce przyspieszyło bicie, a płuca jakby nie mogły napełnić się powietrzem. Do oczu zaczęły napływać mi łzy.

- Boże jaka ze mnie wariatka - zganiła siebie za marne pocieszanie, mnie za to mocno przytuliła - Ale to są tylko plotki. Bryan teraz ciebie kocha - dodała.

- Nie wiem tego - powiedziałam we łzach.

- Jak to? Nie rozumiem? - zwątpiła.

- Normalnie. Bryan, jeszcze nigdy nie wyznał mi, że mnie kocha - zaniosłam się szlochem.

- Może ci tego nie powiedział, ale mogę ci przysiąść, że cię kocha nad życie. To widać, od razu - zapewniała mnie.

Lecz w tym momencie, widziałam wszystko w czarnych barwach. Świat zaczął mi wirować. Rzuciłam się w objęcia Ori i płakałam. Płakałam, lecz za dużej ulgi mi to nie przyniosło. Orchidea, nie wiedząc co ze mną zrobić, przytuliła mnie jak najmocniej potrafiła i gładząc moje włosy, szeptała, zapewniając, że wszystko się ułoży, lecz ja nie widziałam happy endu dla tej historii. Mniej więcej po dziesięciu minutach, cała wyczerpana przestałam płakać.

- To może otworzymy wino na smutki? - zaproponowała.

Potwierdzająco kiwnęłam głową.

- Tylko potrzebujemy jakiś korkociąg - zaczęła zastanawiać się.

Bez słowa wstałam i zaczęłam grzebać w biurku. Po krótkiej chwili wyciągnęłam breloczek, który posiadał, mały nożyk oraz korkociąg.

- Genialna dziewczyna! - ucieszyła się Ori - Już się bałam, że będę musiała wykraść go z waszej kuchni, w tajemnicy przed twoimi rodzicami – zażartowała. 

Uśmiechnęłam się blado i podałam korkociąg przyjaciółce. Dziewczyna sprawnie poradziła sobie z otwarciem butelki. Niestety kieliszków już nie posiadałam, więc musiałyśmy pić z gwinta.

- Wszystko będzie dobrze – pocieszała mnie ciągle Ori i podała mi butelkę. Wzięłam dwa duże łyki, Ori wyciągnęła rękę, aby wypić swoją kolejkę, lecz nie oddałam jej butelki. Zamiast tego wzięłam jeszcze cztery wielkie łyki.

- Spokojnie kochanie. Jutro idziemy do szkoły – przeraziła się Orchidea i zabrała mi butelkę z ręki.

 Zrobiłam obrażoną minę i chwyciłam za czekoladę. Po piętnastu minutach butelka była już opróżniona do połowy. A ja zaczęłam odczuwać ten lekki stan, dzięki któremu moje wszystkie problemy, chociaż na chwilę się ulotniły. Podniosłam się z kanapy. Skierowałam się w stronę szafki nocnej, lecz w połowie drogi, zawróciłam na pięcie. Chwyciłam wino i przechyliłam butelkę, pozwalając czerwonemu napojowi, dużą ilością wpłynąć do gardła.

 - Będziesz miała kaca - skrzywiła się przyjaciółka.

Ja za to podeszłam do nocnej szafki i złapałam telefon. Energicznie wyszukałam numer. Przyłożyłam telefon do ucha. Tak jak się domyślałam, nic się nie zmieniło.

- O niee. Tak nie będziemy pogrywać - powiedziałam zdenerwowana, sama do siebie.

Ori siedziała i cały czas mi się uważnie przyglądała, pewnie odgadując co chodzi mi po tej upojonej główce. Wróciłam i usiadłam koło niej. Zaczęłam się bacznie w nią wpatrywać.

- Przerażasz mnie Klara - dodała po chwili.

- Kończmy to wino i się zbierajmy - skierowałam wzrok na butelkę, którą zaraz chwyciłam. 

- Gdzie ty chcesz iść? - zapytała zdezorientowana - Nie wszystko! - krzyknęła i zabrała mi butelkę, wypijając resztę zawartości, abym ja tego nie uczyniła.

- Wwstawaj - zabełkotałam i ruszyłam lekkim krokiem w stronę garderoby, ponieważ alkohol coraz mocniej zaczynał działać.

- Klara! Co ty kombinujesz?! - krzyczała cała przerażona.

Wyszłam z garderoby, ubrana w skórzaną ramoneskę i białe conversy. Gestem ręki nakazałam jej, aby ruszyła dupę i szła za mną. Zaniepokojona chwyciła za swoją torebkę i podążyła za mną. 

- Gdzie ty idziesz? Klara, jesteś pijana!- mówiła przez zęby - twoi rodzice cię zobaczą - nie wiedziała już, czego się chwytać.

Mnie natomiast było wszystko obojętne. Miałam plan i z determinacją go wykonam, nawet jeśli mam na tym ucierpieć. Okazało się jednak, że rodzice byli w ogrodzie, więc mnie nie widzieli. Szczęście w nieszczęściu. Wyszłam pośpiesznie z domu, omal nie przytrzaskując drzwiami Orichideę. 

- Powiesz mi chociaż, gdzie idziemy? - zapytała zrezygnowana. 

- Do domu Bryana - powiedziałam lakonicznie. 

- Zwariowałaś?! - stanęła w miejscu - Co ty chcesz zrobić?! Nie możesz, jesteś pijana! - zaczęła ponownie za mną krzyczeć, jednak widząc, że się nie zatrzymuję, ruszyła za mną. 

- Moogę -  zająkałam się - Jeśli nie chce odebrać telefonu - zrobiłam przerwę - Porozmawiam z nim w cztery oczy - powiedziałam stanowczo.

- Świetny pomysł, ale może poczekaj do jutra - Ori próbowała mnie powstrzymać, lecz z marnym skutkiem. 

Mając dość jęczenia przyjaciółki, zaczęłam biec. 

- Serio?! Nie możesz iść spokojnie - zaczęła krzyczeć za mną.

Nie chciałam jej słuchać, więc przyspieszyłam. Przebiegłam jedną przecznicę, za drugą skręciłam w lewo i dobiegłam na koniec ulicy. Stanęłam przed domem Bryana. Dopiero teraz poczułam się zmęczona. Przyśpieszony oddech nic nie pomagał, w płucach nadal brakowało tlenu. Przybrałam pozycję ortopnoe, aby poprawić wydolność płuc. Po chwili, wzięłam jeszcze kilka głębokich wdechów i przekroczyłam bramę. Przeszłam przez długi i swoją drogą bardzo piękny podjazd. Znalazłam się przed drzwiami. Uniosłam rękę, aby nacisnąć guzik dzwonka, jednak ona samoistnie  wstrzymała się kilka centymetrów przed nim. W moje głowie zaczęły pojawiać się obawy i wątpliwości. A co jak dowiem się najgorszego? Trudno! Muszę się dowiedzieć, inaczej oszaleję - toczyłam ostrą rozmowę we własnej głowie. Nacisnęłam go. Ze środka rozległ się niski dźwięk. Nie minęła minuta, a usłyszałam odgłos przekręcającego się zamka. W drzwiach stanął nie kto inny jak Bryan. W sumie dobrze, że nikt z jego rodziców. Nie chciałabym, aby zobaczyli mnie w takim stanie.

- Klara? Cześć, co tutaj robisz? - był skołowany, przymknął drzwi szybko zerkając do wnętrza domu.

- Przyszłam.

- Widzę, ale w jakim celu? - lekko się uśmiechnął ze względu na moją odpowiedź.

- Nie odbierasz ode mnie telefonu, więc postanowiłam cię odwiedzić i wszystko wyjaśnić - powiedziałam, starając się nie zająknąć.

 - Jesteś pijana? - zapytał, uważnie mi się przyglądając.

 - Nie przerywaj mi! - warknęłam na niego, chłopak wystraszony od razu zamilkł - Dlaczego tak... mnie olewasz? Wszystko wiiem! - zacięłam się, tym razem się nie udało.

- Ale co wiesz? - skrzywił się i niezręcznie podrapał po głowie.

- O Alison - poczułam wielką gulę w gardle - Wiem, że wróciła i kim dla ciebie jest. Widziałam was na meczu - łzy zaczęły mi napływać do oczu. 

- Klaro kochanie - wyciągnął do mnie rękę, lecz odsunęłam się od niej - Dobrze. Prawda jest taka, że Alison chce do mnie wrócić i...

- Bryan! Nie wychodź z pokoju, kiedy do ciebie mówię! Wracaj tu natychmiast, bo jak nie... - usłyszałam niski głos krzyczący ze środka.

- Wybacz, muszę iść - powiedział wystraszony, spojrzał na mnie z bólem, po czym znikł za zamkniętymi drzwiami. 

Stałam tak jeszcze przez chwilę, zanim dotarło do mnie co się stało. Łzy spływały po moim policzku, całymi potokami. Poczułam na ramieniu uścisk ręki i głośny oddech zza plecami. Ori w końcu dobiegła. 

- Zabijesz mnie kiedyś kobieto - wyszeptała, ledwo łapiąc oddech - Może jednak powinnam pomyśleć o tym joggingu - dodała po chwili.

Nic nie odpowiadając odwróciłam się i ruszyłam w stronę domu. Dziewczyna dopiero teraz zauważyła w jakim jestem stanie. 

- Cholera, spóźniłam się. Myślałam, że jednak zdążę - zaklęła pod nosem - Co się stało kochanie? - dołączyła do mnie, obejmując mnie.

- Tak... jak myślałam... - mówiłam przez łzy - Wrócili do siebie - w końcu wydusiłam i zaniosłam się strasznym płaczem.

- Jak to? Niemożliwe! - Ori nie mogła w to uwierzyć - Moje biedne słoneczko - przytuliła mnie i zaczęła wycierać łzy z mojej twarzy. 

Odtrąciłam jej rękę i znowu zaczęłam biec.

- No nie, znowu? Dlaczego ty mi to robisz? - zaczęła lamentować. 

Przebiegłam kilka metrów, po których potknęłam się i wylądowałam na ziemi. Podniosłam się na kolana, lecz dalej nie miałam już siły.

- No już, już dobrze. Wstajemy - przyjaciółka złapała mnie pod rękę i pomogła wstać - Idziemy do domu. Co powiesz na to, żebym została u ciebie na noc? - zaproponowała.

Kiwnęłam twierdząco głową. Popatrzyłam na nią dziękując. Dziękowałam w duszy również bogu, że postawił na mojej drodze, tak wspaniałą osobę. 


_______________________

Witam,

dziękuję pewnemu anonimowi za złożenie życzeń na mikołajki oraz, który  jest ze mną i cały czas wspiera moją pracę. Niestety, nie wiem jak się nazywasz, więc wybacz, za takie określenie :)

Dziękuję również: Firefly, Az, Torii, które są zawsze ze mną! Jesteście kochane dziewczęta!

Buziaki! ;**





wtorek, 3 grudnia 2013

ROZDZIAŁ 18

Siedziałam z rodziną przy stole. Właśnie jedliśmy obiad. Niechętnie grzebałam widelcem, bawiąc się jedzeniem na talerzu. Nie wiem dlaczego, ale odczuwam dziwny stres przed dzisiejszym meczem. Z jednej strony był to stres związany z niepewnością co mnie dzisiaj czeka, bo jeszcze nie uczestniczyłam tutaj w żadnych zawodach. Natomiast z drugiej strony był to ten pozytywny stres, a raczej adrenalina i podniecenie. Wola walki, która mobilizuje i ciągnie cię do zwycięstwa.

- Zdenerwowana przed meczem? - zapytał tata, odczytując wszystkie moje myśli jak z otwartej księgi.

- Może troszkę, ale to takie pozytywne zdenerwowanie - odpowiedziałam, uśmiechając się krótko - Właściwie to powinnam się już zbierać - dodałam, patrząc na zegarek.

- Dobrze. My dojedziemy na siedemnastą - dopowiedziała mama.

Poszłam do siebie do pokoju i zamiast zacząć się szykować, rzuciłam się na łóżko. Leżąc na plecach zaczęłam wizualizować sobie najlepsze sceny z meczu. Oczywiście, ze mną w roli głównej. Szybko zeszłam na ziemię z tych obłoków marzeń, wracając do realnego świata. Spójrzmy prawdzie w oczy, na pewno do pierwszej szóstki wejdą te najwyższe i najlepsze dziewczyny, a ja jak na razie jestem średnią zawodniczką. Z całego tego zamyślenia wybił mnie dźwięk mojego telefonu. Spojrzałam na wyświetlacz.


Od Bryan:

Wybacz, ale nie mogę po ciebie przyjechać na mecz. Spotkamy się na hali.


Super, na dodatek nie mam jeszcze transportu. Zaczyna mnie denerwować ta cała tajemniczość Bryana.  Już miałam schodzić na dół, aby zapytać czy któreś z rodziców mnie podwiezie, a dostałam następną wiadomość.



Od Kate:

Siemka.

Jeśli nie masz innych planów, mogę po ciebie wpaść i razem pojedziemy na mecz.


Normalnie los zesłany z nieba.


Do Kate:

Jeśli to nie będzie problem, to bardzo chętnie.


Od Kate:

Ok, będę u ciebie o szesnastej piętnaście.



Spojrzałam ponownie na zegarek. Była już piętnasta pięćdziesiąt osiem, więc nie mam wcale tak dużo czasu. Pobiegłam spakować swoją sportową torbę. Z racji tego, że byłam jeszcze w moim domowym dresie pobiegłam do garderoby. Nie mając za wiele czasu chwyciłam bordowe rurki i biały t-shirt z napisem. Na nogi wcisnęłam moje białe conversy, a na plecy zarzuciłam czarną ramoneskę. Zabrałam jeszcze swój telefon i zbiegłam na dół. Dostałam kopniaka "na szczęście" od rodziców i wyszłam przed dom. Na podjazd właśnie wjeżdżał samochód Kate. Kiwnęłam jej ręką, aby za daleko nie wjeżdżała i szybko wskoczyłam do środka samochodu.


- Siemka. Jak emocje przed pierwszym meczem? - zapytała, wycofując z podjazdu.

- Hej. Mała trema jest, ale tylko mała - zaśmiałam się.

Kate kiwnęła znacząco głową.


***


Weszłyśmy do szatni. Połowa drużyny już przybyła. Dziewczyny całe rozbawione, szalały po szatni. Gdy nas ujrzały, otoczyły nas entuzjastycznie, wciągając w cały ten szał. Dokładnie o szesnastej trzydzieści, gdy wszystkie już się zebrałyśmy, do szatni weszła nasza trenerka. W rękach trzymała średniej wielkości karton. Rzuciła go pod ścianę i skierowała się w naszą stronę.

- Mam nadzieję, że wszystkie jesteście w pełni sił i w całej gotowości - zaczęła mówić - Mimo iż, jest to drużyna, z którą z łatwością możemy wygrać. Proszę was o to, abyście były cały czas czujne i nie lekceważyły przeciwnika. Dobrze wszyscy wiemy, co się wtedy dzieje, a nie chcę do tego dopuścić - zrobiła przerwę i spojrzała na nas poważnym wzrokiem - Dobrze. Przyniosłam wam, wasze stroje. Postarajcie się nie pozabijać przy wybieraniu numerów. Przebierajcie się szybko i wychodźcie na salę - oznajmiła.

Z racji tego, że z Kate byłyśmy najbliżej, miałyśmy to szczęście i mogłyśmy przebierać w całej gamie numerów. Od razu zaczęłam szukać numeru osiem, ponieważ od zawsze była to moja szczęśliwa liczba. Spytałam się jeszcze dla pewności czy, aby nikomu nie ukradłam numeru, ponieważ wiem, że spora część dziewczyn jest stałymi zawodniczkami. Na szczęście numer był wolny. Wróciłam do swojego miejsca i zaczęłam się przebierać.

- A Ty jaki numer sobie wybrałaś - zagadnęłam Kate, która akurat posiada szafkę koło mnie.

Kate zwinnie narzuciła na siebie swoją koszulkę i odwróciła się do mnie plecami. Moim oczom ukazał się numer dziesięć, a pod nim gruba kreska.

- Jesteś kapitanem drużyny! - otworzyłam szeroko oczy z niedowierzania - Dlaczego nic wcześniej nie mówiłaś?

- Tak, od trzech lat - uśmiechnęła się z dumą - A co? Miałam się tak od razu przed tobą przechwalać - zaśmiała się - Ok, dziewczyny! Idziemy skopać tyłki tym amatorkom! - krzyknęła do wszystkich.

Wszystkie dziewczyny zaczęły się zbierać do wyjścia. Narzuciłam na siebie dresową bluzę z moim numerem i dołączyłam do reszty. Weszłam na halę. Poczułam się dziwnie przytłoczona jej ogromnością. Na testach wydawała mi się o wiele mniejsza. Mimo że, do meczu było jeszcze dwadzieścia pięć minut, zaczynała wypełniać się ludźmi. Związany z tym szmer i szum odbijał się delikatnym echem, co potęgowało wyolbrzymione poczucie jej wielkości. Niepewnie podeszłam do naszej trenerki, która stała koło ławki.

- No dziewczyny rozgrzewać się - gestem ręki ponaglała nas do roboty.

Dziewczyny, lekkim truchtem, zaczęły robić okrążenia na naszej części boiska. Szybko dołączyłam do nich, wbiegając za Kate, która prowadziła rozgrzewkę. Przyznam, że po piętnastu minutach takiej rozgrzewki byłam już lekko zdyszana i czułam intensywny przypływ ciepła. Zwinnie ściągnęłam dres i zaczęłam się rozciągać jak reszta drużyny. W końcu nadszedł czas na rozgrzewkę z piłką. Dobrałyśmy się parami. Zaczęłyśmy od rozgrzewania rąk poprzez rzuty i odbicia, by przejść do ataku. Moje dziewczyny były na prawdę w formie. Uderzały o piłkę z niezwykłą siłą i prędkością. Przyszła pora na mnie. Wycofałam się do ataku i z największą precyzją, jaką potrafiłam uderzyłam w piłkę, gdy ta uderzyła w boisko usłyszałam głośne krzyki i oklaski. Spojrzałam w stronę, z której dochodziły. Mój "funclub" dotarł już na miejsce i zaczął dzielnie mnie wspierać. Roześmiałam się i odmachałam im w podziękowaniu. Zagrywka, odbiór i koniec rozgrzewki. Zebrałyśmy się w kole, podczas, gdy Kate poszła walczyć o pierwszeństwo rozegrania piłki w meczu. Trenerka przypomniała nam szybko naszą strategię, wyznaczyła pierwszą szóstkę i zaczął się mecz. Przez pierwsze dwa sety dzielnie dopingowałam drużynę z tzw. kwadratu. Wygraliśmy je kolejno z pięcio- i sześciopunktową przewagą. W połowie trzeciego setu, zostałam wezwana przez trenerkę.

- Rozgrzewaj się Nowa, zaraz wejdziesz na boisko - powiedziała szybko.

- Słucham? - spytałam z niedowierzaniem.

- Powiedziałam coś mocno niezrozumiałego? - zapytała - Nie stój jak słup soli, tylko do roboty! - ponagliła mnie.

Zrzuciłam bluzę i wróciłam do kwadratu się rozgrzewać. Nie zdążyłam zrobić kilku przysiadów, a trenerka gestem ręki znów przywołała mnie do siebie. Poczułam przypływ ciepła, które zwiastowało narastające zdenerwowanie. Trenerka podała mi tabliczkę z numerem dziesięć. Spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.

- Mam wejść za Kate? Przecież to ona zdobyła dzisiaj najwięcej punktów! - zaczęłam panikować.

- No właśnie, dlatego musi trochę odpocząć. Spokojnie Nowa, dasz radę - zaczęła mnie uspokajać.

Sędzia zagwizdał oznajmiając rozpoczęcie zmiany. Wbiegłam na boisko, na pozycję przyjmującej. Usłyszałam gromkie brawa i gwizdy z widowni. Spojrzałam na moich przyjaciół i rodzinę. To oni najgłośniej wiwatowali. Z nerwów zaczęły trząść mi się ręce i nogi. Sędzia zagwizdał, zezwalając przeciwniczkom na zagrywkę. Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Wzięłam dwa głębokie wdechy i przyjęłam pozycję do odbioru. Oczywiście, jak to w każdej strategii, zagrywkę kieruje się na osobę najsłabszą albo nową na boisku. W moim wypadku zgadzało się to podwójnie. Zawodniczka z numerem pięć wzięła rozbieg i zagrała piękną brazylijką. Mocna piłka poszybowała prosto na mnie, lekko odpychając mnie swoją siłą do tyłu. Nie był to może mój najlepszy odbiór, ale pozwolił rozgrywającej ponieść piłkę na lewe skrzydło, stamtąd pięknie została zaatakowana przez Victorię. Punkt dla nas i zmiana miejsca. Co nie uczyniło mnie zbytnio szczęśliwą, ponieważ nadal jestem na przyjęciu. Jedynym pocieszeniem było to, że piłka była po naszej stronie. Zagrywka, odbiór przeciwniczek i mocny atak, niestety odbity na aut od naszego bloku, więc znowu mają piłkę. Po drugiej stronie przygotowywała się najlepsza zawodniczka z drużyny. Z jej odbiorem miała problem nawet Kate. Na pokrzepienie sił spojrzałam w stronę moich przyjaciół. Ori mocno ściskała kciuki, podobnie jak Chirs i moi rodzice. Spojrzałam na Bryana, z jego twarzy wyczytałam zdenerwowanie. Patrzył się w drugą stronę. Skierowałam tam wzrok. Zauważyłam zbliżającą się wysoką brunetkę, która uśmiechała się do niego szeroko. Podeszła bliżej. Objęła dłonią policzek Bryana, zbliżając do niego swoją twarz i w tym momencie poczułam uderzenie piłką w głowę. Było tak silne, że straciłam równowagę i upadłam. Leżąc na podłodze, miałam mroczki przed oczami. Poczułam jak ktoś łapie mnie za rękę i wymawia moje imię. Mrugnęłam oczami i zauważyłam Kate, a po drugiej stronie moją trenerkę. Chwyciły mnie pod ramiona i pomogły wstać.

- Co to miało być, Nowa?

 Nic nie odpowiadając spojrzałam z powrotem na widownie. Ori wraz z mamą przykrywały twarz ze strachu. Tata stał w napięciu, Chris otworzył szeroko usta, a Bryan... Gdzie on jest? Nie ma go tam, tak samo jak tej wysokiej brunetki.

- Co ty wyprawiasz?! -usłyszałam ponowne pytanie trenerki.

- Przepraszam, zagapiłam się - odwróciłam się w jej stronę.

- Ok, a jak się czujesz? Kręci ci się w głowie? Masz nudności? - zaczęła zasypywać mnie pytaniami - Możesz mieć wstrząśnienie mózgu - dodała, widząc brak mojej reakcji.

- Nic mi nie jest. Czuję się dobrze - powiedziałam stanowczo i ponownie spojrzałam w stronę, tam gdzie miał stać Bryan, lecz nadal go nie było.

- Dobrze, skończyłaś grę na dzisiaj - powiedziała do mnie, kiwnęła głową na inną rezerwową zawodniczkę, aby mnie zastąpiła.

Co to za dziewczyna? Co to do cholery w ogóle miało być?! - zaczęłam gorączkowo myśleć. Chwyciłam za butelkę z wodą i wzięłam kilka dużych łyków. Opadłam na ławkę. Spokojnie, nie panikuj. Jeśli to ważne, Bryan na pewno by coś powiedział, a że o niczym nie wspomniał, to znaczy, że nie mam się czym przejmować. Postanowiłam, że nie będę się bez przyczyny dodatkowo nakręcać. Ale jak mam się nie nakręcać, jak ona obejmowała go za policzek?! - biłam się z własnymi myślami.

- Na pewno dobrze się czujesz? -  przerwała mi Kate - Jakoś dziwnie wyglądasz? - przyglądała mi się uważnie.

- Wszystko dobrze. Nic mi nie jest - uśmiechnęłam się blado.

Zanim się obejrzałam moje dziewczyny zdobyły ostatni punkt i wygrały mecz z pięknym wynikiem trzy do zera. Dziewczyny zaczęły skakać i cieszyć się z wygranej. Pełne entuzjazmu, całą drużyną skierowałyśmy się do szatni. W szatni również, nie było końca uciechy, tylko mnie jakoś nie było do śmiechu. Po mojej głowie ciągle krążyła jedna myśl, która strasznie mnie męczyła. Nie wiem czy to od myślenia, czy od uderzenia, ale rozbolała mnie głowa.

- To co Klara, idziemy świętować naszą pierwszą wygraną! - zwróciła się do mnie rozentuzjazmowana Kate.

- Wybaczcie, ale innym razem - powiedziałam bez wyrazu.

- Jak to? Źle się czujesz? - zaczęła się niepokoić.

- Rozbolała mnie głowa - powiedziałam krótko, bo nie miałam ochoty tłumaczyć co tak naprawdę mnie męczy.

- Zawieźć cię do lekarza? Może jednak masz to wstrząśnienie mózgu - przejęła się Kate.

- Spokojnie. Wrócę do domu, położę się i odpocznę. Na pewno wtedy mi przejdzie - uspokoiłam ją, wrzuciłam ciuchy do torby - Miłej zabawy. Papa - skierowałam się czym prędzej ku wyjściu, bo miałam już dość tłumaczenia się. 

Wybiegłam na zewnątrz hali z nadzieją, że poza moimi przyjaciółmi ujrzę też Bryana. Niestety, nadzieja matką głupich, po Bryanie ani śladu. 

- Jak się czujesz? 

- Nic ci nie jest?

- Wszystko ok?

Zostałam zasypana pytaniami ze strony rodziców i Orchidei. Przewróciłam oczami.

- Boli mnie trochę głowa, ale poza tym wszystko dobrze - powtórzyłam po raz kolejny - Przepraszam, ale muszę zadzwonić. Idźcie do samochodu, dogonię was. - dopowiedziałam i odeszłam na bok.

Wybrałam numer Bryana. Dźwięk sygnału. Jeden, drugi, trzeci... By po piątym usłyszeć "Siemaa! Tu Bryan. Sorry, nie mogę właśnie rozmawiać, ale nawijaj po sygnale"

- Serio?! - powiedziałam poirytowana sama do siebie. Spróbowałam jeszcze raz, lecz sytuacja się powtórzyła. Wściekła, odłączyłam się i wrzuciłam telefon do torby. Ten zamiast wpaść do bocznej kieszeni, odbił się od niej jak kauczuk. Wylądował w kilku częściach pierwszych na chodniku. Poziom mojego gniewu sięgnął apogeum. Klnąc pod nosem, kucnęłam i zaczęłam zbierać to co z niego zostało. Z nerwów zaczęły napływać mi łzy do oczu.

- Coś się stało? - usłyszałam znajomy głos, by później zobaczyć jego właściciela kucającego obok mnie.

- Cześć Nate - świstem wypuściłam powietrze z płuc, próbując się uspokoić i nie doprowadzić do płaczu - Złośliwość rzeczy martwych - drwiąco dodałam po chwili. 

Wstaliśmy. Nate uważnie mi się przyglądał. Podał mi części mojego telefonu, w taki sposób, że objął moje dłonie.

- A u ciebie wszystko dobrze? - zadał pytanie, które słyszałam dzisiaj już po raz setny, lecz w tym przypadku nie dotyczyło ono mojego stanu fizycznego.

- Tak, wszystko ok - powiedziałam łamiącym i nerwowym głosem, jednocześnie próbując złożyć wszystkie części mojego telefonu w całość, lecz w tym stanie ponownie wszystko zaczęło mi wypadać z rąk - Nie, właściwie to nie jest ok! - nie wytrzymałam i pękłam - Boli mnie głowa, od tego uderzenia. Bryan nie odbiera ode mnie telefonu, w ogóle ostatnio cały czas mnie olewa - łzy zaczęły lecieć mi strumieniami -  I do tego widziałam jak Bryana jakaś laska... - przerwałam, nie mogąc skończyć przez atak mojego szlochu.

- Już, już. Spokojnie - Nate, przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił - Wiem, widziałem to - powiedział spokojnie.

- Wiiiidziaaałeś - spojrzałam na niego i zaniosłam się jeszcze większym płaczem. 

Nate nie spodziewając się mojego wybuchu płaczu, zrobił teraz wielkie, wystraszone oczy. Nie przewidział, że to pogorszy sytuację.

- Klaro, spokojnie - objął moją twarz dłońmi i zaczął kciukami wycierać łzy - To na pewno jakieś nieporozumienie - spojrzał na mnie głęboko tymi swoimi czekoladowymi oczami - Wrócisz do domu i spróbujesz jeszcze raz się do niego dodzwonić. Wszystko sobie wyjaśnicie i będzie ok - na koniec uśmiechnął się tak uroczo, że na chwilę zapomniałam o całym smutku. 

- No dobrze - odpowiedziałam, pociągając nosem i mamrocząc jak małe dziecko.

Nate poskładał szybko mój telefon i wręczył mi go, upewniając się, że mocno go trzymam. Wziął ode mnie moją sportową torbę i przewiesił sobie przez ramię. Objął mnie ramieniem i lekko pchnął w stronę parkingu.

- Podwieźć cię do domu? - zaproponował.

- Dzięki, ale wracam z rodzicami - odpowiedziałam.

Nate kiwnął głową w odpowiedzi. W milczeniu poszliśmy w stronę mojego samochodu. Kilka metrów przed nim oddał mi moją torbę. Uśmiechnął się na pożegnanie i odszedł w stronę swojego samochodu. 

- Nate! Poczekaj! - krzyknęłam za nim.

Chłopak się zatrzymał i szybko odwrócił. Podbiegłam do niego i rzuciłam mu się w ramiona, mocno ściskając.

- Dziękuję - powiedziałam, przyciskając głowę do jego umięśnionej klatki piersiowej.

- Dla ciebie wszystko, Błyskawico - uśmiechnął się i mrugnął do mnie okiem, puszczając mnie z objęć. 

Patrzyłam chwilę jak odchodzi. Zawróciłam na pięcie, przetarłam jeszcze raz twarz z resztek tuszu i skierowałam się powolnym krokiem do samochodu. Na twarzy gościł mi lekki uśmiech. 

 

 

_________________________________

Witam,

w końcu go skończyłam! Wiem, że znowu trwało to całe wieki, ale chyba wszystko się zmówiło, aby mi w tym przeszkodzić. Do tego ta migrena, która męczyła mnie przez ostatnie trzy dni. Normalnie masakra jakaś! Nic, najważniejsze, że jest skończony. Mam nadzieję, że się spodoba!

Z rzeczy technicznych to informuję was, że po prawej stronie pod nagłówkiem "Wiadomości" będziecie mogli znaleźć skrótowe relacje co się ze mną dzieje bądź kiedy będzie następny rozdział. To taki mały bonus dla was, żebyście się nie denerwowali na mnie, że nie ma żadnego kontaktu ode mnie. :)

Pozdrawiam serdecznie!

Buziaki ;**






środa, 13 listopada 2013

ROZDZIAŁ 17

Szczęśliwe dzisiaj mamy piątek, na który tak czekałam. Ten dzień tygodnia chyba będę lubić najbardziej. Nie dość, że do weekendu jeszcze kilka godzin, to jeszcze zajęcia zaczynam od godziny dziewiątej. Po wczorajszym treningu-killerze moje ciało odmawia posłuszeństwa. Nagromadzony w mięśniach kwas mlekowy, dobitnie o sobie przypomina podczas najmniejszego ruchu. Może to dziwne, ale w pewnym sensie lubię ten charakterystyczny ból. Przypomina mi, że poprzedniego dnia odwaliłam kawał dobrej roboty. Teraz, żeby wrócić do sprawności i odzyskać pełen zakres ruchów, udałam się na dłuższą kąpiel w łazience rodziców. Ich wanna z hydromasażami będzie idealna do rozmasowania i przegonienia złego gościa, kwasu mlekowego. Do kompletnego relaksu włączyłam sobie ulubioną muzykę oraz zapaliłam aromatyczną świeczkę. Korzystając z okazji, nałożyłam też maseczkę na włosy oraz twarz. Stworzyłam sobie swoje własne, domowe spa.
- Klaro, kochanie. Jeśli mam cię odwieźć do szkoły musisz się pośpieszyć - usłyszałam pukanie do drzwi i głos taty - Za dwadzieścia pięć minut wyjeżdżam.
Cały relaksujący czar prysł, za jednym puknięciem w drzwi. Spłukałam pośpiesznie wszystkie specyfiki, które na siebie nałożyłam. Owinęłam się ręcznikiem i udałam się do góry, do swojej garderoby. Jeśli zaczęłam dzień od spa, mogę również postawić na jakiś kobiecy zestaw. Chwyciłam czarną, skórzaną i rozkloszowaną spódnicę. Na górę dopasowałam gorsetowy top w panterkę oraz malinową marynarkę. Na nogi wrzuciłam lekko kryjące, czarne rajstopy oraz botki na wyższym korku. Wróciłam do pokoju wykonać lekki makijaż. Gotowa zeszłam z powrotem na dół, na śniadanie.
- Zrobiłem ci już śniadanie oraz kanapki do szkoły, bo inaczej na pewno byśmy się nie wyrobili - powiedział tata.
- Jesteś kochany - pocałowałam tatę w policzek i zabrałam się do jedzenia.
Podczas, gdy ja kończyłam jeść, tata poszedł wyjechać samochodem z garażu. Po skończeniu, zapakowałam drugie śniadanie do torby i dołączyłam do taty w samochodzie.

***

Lekcje zaczynałam od dwóch godzin chemii. Z racji tego, że przywiózł mnie tata, byłam piętnaście minut wcześniej. Postanowiłam od razu pójść pod salę. Na miejscu okazało się, że nauczyciel jest w środku i mogę zająć swoje miejsce. Tak też uczyniłam. Usiadłam przy swojej ławce i postanowiłam skończyć lekturę, z której mam dzisiaj sprawdzian. Całe szczęście zostało mi tylko czterdzieści stron, dlatego do angielskiego uda mi się ją skończyć. Pogrążona w lekturze, która o dziwo była na prawdę bardzo interesującą książką, nawet nie zorientowałam się kiedy zadzwonił dzwonek i kiedy klasa zapełniła się resztą uczniów. Na chemii od początku roku siedziałam sama i szczerze mówiąc wcale mi to nie przeszkadzało. Mogłam wszystkie doświadczenia dokładnie przećwiczyć, bez żadnego rozpraszania.
- Przepraszam? Czy mogę się przysiąść? - usłyszałam głos nad sobą, kiwnęłam głową na potwierdzenie ciągle nie odrywając się od książki, ponieważ zostały mi tylko trzy strony, a zaraz nauczyciel zacznie lekcję.
Tak też się stało, gdy czytałam ostatnie linijki tekstu nauczyciel zaczął prowadzić teorię. Szybko dokończyłam książkę i dopiero teraz spojrzałam na osobę, która się do mnie przysiadła. Moim oczom ukazał się Nate. Na mojej twarzy pojawiło się zdziwienie połączone z radością.
- Co ty tutaj robisz? - wyszeptałam.
- Mam lekcję chemii - odpowiedział lakonicznie z uśmiechem na twarzy.
- To przecież wiem - przewróciłam oczami - Ale jak to się stało, że dopiero po tygodniu się tu zjawiłeś?
- Przepisałem się - wzruszył ramionami - Wcześniej byłem na poziomie podstawowym i stwierdziłem, że nic z niego nie wyciągnę, więc przeniosłem się level do góry - wyszczerzył te swoje białe zęby.
- Przepraszam bardzo, ale czy ja przypadkiem państwu nie przeszkadzam? - przerwał nam lekko poirytowany nauczyciel - Chyba, że robicie to specjalnie, aby dostać dodatkowe zadanie? - ciągnął dalej.
- Przepraszam pana, to już więcej się nie powtórzy...
- Jeśli wspólne zadanie, to czemu nie - powiedział Nate, w tej samej chwili co ja.
Spojrzałam na Nate i spiorunowałam go wzrokiem za tą wypowiedź. Chłopak uśmiechnął się i gestem "zakluczył" usta na znak, że nie będzie się więcej odzywać. Nauczyciel na szczęście zignorował to i wrócił do prowadzenia lekcji. Przez całą pierwszą lekcję chemii, która zawsze jest tylko teoretyczna, Nate nie odezwał się do mnie słowem, tak jak się zobowiązał. Na drugiej lekcji, nauczyciel zadał nam tyle doświadczeń do wykonania, że pierwszy raz się ucieszyłam, iż nie muszę robić tego wszystkiego sama. Podzieliłam zadania na nas dwoje i wzięliśmy się do pracy. Trzy pierwsze próby i testy poszły mi błyskawicznie. Nie popadałam w ekscytację, ponieważ pierwsze zadania zawsze są najprostsze. Zostało mi ostatnie doświadczenie o nazwie "błyskawice". Przeczytałam opis wykonania. Ani nazwa, ani opis nie brzmiał skomplikowanie. Byłam pewna, że i to doświadczenie będzie tylko formalnością. Wlałam stężony kwas siarkowy (VI) do zlewki, następnie pipetą dodałam trzydzieści mililitrów alkoholu etylowego, a na koniec wrzuciłam kilka kryształów manganianu (VII) potasu.  Zaczęłam czekać na efekty, które miały wizualnie wyglądać, jak sama nazwa wskazuje, błyskawice. Upłynął czas oczekiwania, a błyskawic jak nie było, tak nie ma. Lekko poirytowana postanowiłam przeprowadzić doświadczenie jeszcze raz, lecz i tym razem nie było moich błyskawic.
- Cholera, co jest?! Gdzie są te pieprzone błyskawice?! - zaczęłam się denerwować i wyklinać. Jestem perfekcjonistką i strasznie nie lubię jak coś mi nie wychodzi albo nie idzie po mojej myśli.
Usłyszałam chichot. Spojrzałam na Nate'a, a ten zgięty w pół zaśmiewa się ze mnie.
- Co się cieszysz?! - prawie krzyknęłam do niego.
Chłopak przestał się śmiać, a raczej próbował powstrzymać śmiech i nic nie odpowiadając, wzruszył ramionami.
- Może byś mi pomógł, a nie głupio się cieszysz - traciłam cierpliwość.
Nate pokazał gestem, że nie może mówić i mam użyć magicznego słowa "proszę". Spojrzałam na niego z niedowierzaniem, a ten wzruszył ponownie ramionami i wrócił do swojego zadania.
- Proszę - powiedziałam dobitnie, przewracając oczami.
Odwrócił się z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Jak to Błyskawica nie potrafi zrobić błyskawic? - powiedział ironicznie.
- Pomożesz mi czy będziesz się ciągle ze mnie naśmiewał - byłam bliska wybuchu.
- Ok, ok - uspokajał mnie - Podstawowym błędem jaki popełniasz jest zbyt gwałtowne wlanie alkoholu do kwasu. Robisz to za szybko i obie ciecze się mieszają i wtedy za chiny reakcja ci nie wyjdzie.
Spojrzałam na niego zdezorientowana. Nie wierzyłam, że znowu przez taką głupotę zrobiłam z siebie pośmiewisko przed Nate'em.
- Tak, tak - pokiwał głową - Ktoś tutaj jest chyba zbyt porywczy.
Już miałam odpowiedzieć, kiedy nauczyciel przerwał nam nakazując, abym przedstawiła swoje wyniki klasie. Gdy kończyłam opisywać ostatnią reakcję, zadzwonił dzwonek. Nauczyciel zapowiedział jeszcze szybko kartkówkę na poniedziałek z dzisiejszego materiału i zakończył lekcję. Wróciłam szybko do ławki i zaczęłam się pakować.
- To kiedy pójdziemy na obiecane mi lody, kawę bądź cokolwiek co lubisz? Może w ten weekend? - zapytał Nate, kiedy skończyłam się pakować i ruszyłam ku drzwiom. Spojrzałam na niego i ze skrzywioną miną, zaczęłam się zastanawiać nad wolnym czasem. Chłopak widząc ten grymas, przybrał błagalną minę i oczy identyczne jak kota ze Shreka. Roześmiałam się.
- Naprawdę bym chciała, ale cały weekend mam zawalony - powiedziałam bezradnie.
- Ranisz moje serce - złapał się za serce i przybrał dramatyczną pozę z równie dramatyczną miną - Co mam zrobić, żebyś się w końcu zgodziła? Mam klękać i cię błagać? - mówiąc te słowa, zaczął się schylać i klękać na jedno kolano.
- Zwariowałeś?! Wstawaj i to natychmiast!
- Tylko jeśli wyznaczysz konkretną datę naszego spotkania - podniósł jedną brew do góry.
- Nie powiem ci konkretnego dnia, ale obiecuję, że w przyszłym tygodniu na pewno gdzieś wyjdziemy, pasuje? - powiedziałam bez namysłu, speszona całą tą sytuacją - A teraz wstawaj, bo ludzie się na nas dziwnie patrzą! - ostatnie słowo powiedziałam przez zaciśnięte zęby.
- Ok, trzymam cię za słowo - zadowolony z osiągnięcia celu, wstał i otrzepał kolano. Przybliżył się do mnie, stojąc tak blisko, że poczułam jego twardą i umięśnioną klatkę piersiową - Ale jeśli nie dotrzymasz słowa, poznasz co to gniew bogów - dopowiedział mi, szepcząc do ucha, co dodało trochę tragizmu całej sytuacji, a u mnie wywołało przyjemne mrowienie w jamie brzusznej.
Przytaknęłam twierdząco, nie wydając żadnego dźwięku ani słowa. Trochę przez brak riposty i trochę przez ostatnie zajście, które mnie sparaliżowało. Z opresji wybawił mnie dzwonek na następną lekcję. Rzuciłam Nate'owi szybkie cześć i jak najszybciej ruszyłam na następnie zajęcia.
- A, bardzo seksownie i pociągająco dzisiaj wyglądasz! - krzyknął za mną. 
Cała czerwona i pełna wstydu pragnęłam tylko, aby znaleźć się już za zakrętem. Gdy tylko przekroczyłam róg, oparłam się o ścianę i wzięłam głęboki oddech. Moje serce waliło jak oszalałe. Co jest ze mną? - pomyślałam, po czym szybko oprzytomniałam i skierowałam się do klasy.
Przez cały angielski rozmyślałam jeszcze o tej całej sytuacji z Nate'em. Bardzo lubię tego chłopaka, ale nie mam pojęcia co się ze mną dzieje, jak się do mnie przybliża albo przez przypadek dotyka. Nie dość, że przy nim staję się jakaś otępiała i nerwowa, co skutkuje pośpiesznym działaniem, to jeszcze moje ciało zaczyna reagować dreszczem albo mrowieniem. Angielski, cały na rozmyślaniu o Nathanielu, oraz pozostałe trzy lekcje minęły tak szybko, że nawet się nie zorientowałam, a już jechałam z powrotem do domu. Ledwo przekroczyłam próg pokoju, dostałam wiadomość. 

Od Ori:

Dzisiaj o osiemnastej pod naszym kinem. Nie zapomnij!

 

Cholera zapomniałam! I w dodatku nie powiadomiłam jeszcze Bryana. Pośpiesznie wystukałam wiadomości.

 

Do Bryan:

Kochanie. Wybacz, że dopiero teraz, ale o osiemnastej idziemy na podwójną randkę z Ori i Chrisem do kina, a następnie do jakiejś knajpki.  

 

Do Ori: 

Oczywiście, że pamiętam. Do zobaczenia wieczorem!

 

Po niecałej minucie dostałam już odpowiedź.

 

Od Bryan:

Ok. Przyjadę po ciebie o siedemnastej czterdzieści pięć.

 

Spojrzałam na zegarek była godzina piętnasta trzydzieści. Mam jeszcze ponad dwie godziny. Postanowiłam zejść do kuchni po coś szybkiego do jedzenia i odrobić zadania domowe, aby mieć to już z głowy. Z racji tego, że dzisiaj piątek, w lodówce wieją pustki. Na szczęście, są niezawodne płatki cynamonowe. Wlałam mleka do dużej miski i bez podgrzania wypełniłam ją płatkami, aż po same brzegi. Wróciłam do pokoju i zajęłam się lekcjami, podjadając płatki. Gdy już kończyłam ostatnie zadanie, mój telefon ponownie zabrzęczał, informując o nowej wiadomości.

 

Od Bryan: 

Będę u ciebie za pięć minut.

 

To już ta godzina? Trochę mi zajęły czasu te zadania. Pośpiesznie spakowałam do mojej mniejszej torebki telefon, klucze i portfel. Poprawiłam jeszcze makijaż, dodając brązowe cienie i kreski na oczy. Musnęłam usta błyszczykiem, odrobina perfum i gotowa zeszłam na dół. W kuchni mama kończyła przygotowywać obiad. 

- Mamo, wychodzę z przyjaciółmi do kina, a później skoczymy jeszcze coś zjeść - krzyknęłam przechodząc obok.

- Dobrze, tylko wróć przed północą! - odkrzyknęła.

Kiwnęłam głową na potwierdzenie, bardziej do siebie niż do mamy, bo wiem, że nie było szans na negocjacje. Na podjeździe, oparty o samochód, czekał już Bryan. Jak zwykle patrzył w telefon, ale gdy tylko usłyszał, że się zbliżam podniósł głowę i się uśmiechnął. Podeszłam do niego. 

- Cześć słoneczko - złapał mnie w tali i czule pocałował - Pięknie dzisiaj wyglądasz.

- Dziękuję kochanie - uśmiechnęłam się uroczo i jeszcze raz dałam mu buziaka. 

Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy do kina. Droga nie była długa i równo o osiemnastej zajechaliśmy na parking przed kinem. Nasi przyjaciele czekali już przed wejściem. Przywitaliśmy się i weszliśmy do środka.

- Jakieś pomysły na film? - zapytał Chris.

- Mam ochotę na jakąś dobrą komedię - odrzekłam.

Ori również przystała na ten pomysł, a chłopacy po prostu się dostosowali. Zakupiliśmy bilety, popcorn i napoje, po czym udaliśmy się na salę kinową. Jak zawsze przed seansem, pełno reklam. Myślałam, że w Polsce piętnaście minut to już stanowczo za dużo, ale tutaj przebili wszystko. Trzydzieści minut. Może, jak to w Ameryce, wszystko musi być duże i najlepsze, ale to już jest przesada. Z nudów zdążyłam już zjeść cały popcorn, ale to w sumie dobrze. Strasznie nie lubię jak ktoś mlaska albo chrupie mi nad głową w czasie filmu. Nadszedł w końcu czas na film. Już po piętnastu minutach ze śmiechu bolał mnie brzuch. Gdy się tak cieszyłam z filmu, kątem oka zobaczyłam, że Bryan mi się przygląda. Spojrzałam na niego i ruchem głowy, spytałam o co mu chodzi. Ten się uśmiechnął i pokręcił głową. Uśmiechnęłam się i przewróciłam oczami. Widząc to, Bryan się roześmiał, objął mnie ramieniem i pocałował w policzek. Popatrzyłam mu z miłością głęboko w oczy i oparłam głowę na jego ramieniu, wracając do filmu. Pod koniec filmu, nie czułam już mięśni brzucha ani twarzy, od tego śmiechu. Biorąc pod uwagę mój wczorajszy trening i dzisiejsze zakwasy, ledwo co podniosłam się z fotela.

- To była najlepsza komedia na jakiej kiedykolwiek byłem - zaczął Chris.

- Uśmiałam się za wszystkie czasy - powiedziała Ori i wybuchła śmiechem patrząc na mnie - Klara, ty chyba też się nieźle bawiłaś. Patrząc na twoją twarz, można powiedzieć, że płakałaś ze śmiechu.

Teraz wszyscy na mnie spojrzeli i zaczęli się śmiać. 

- Ale o co wam chodzi? - spytałam zdezorientowana.

- Następnym razem weź wodoodporny tusz do rzęs - powiedziała i chwyciła mnie za rękę - Chodźmy lepiej do toalety.

Gdy weszłyśmy do toalety i ujrzałam swoje odbicie w lustrze, wybuchłam takim samym śmiechem co moi przyjaciele. Okazało się, że mam całe policzki w strugach czarnego tuszu. Zawsze jak się mocno śmieję, lecą mi łzy, ale tym razem musiał być to potok łez. Chwyciłam czym prędzej za chusteczkę higieniczną i zaczęłam doprowadzać się do porządku. Po zmyciu czarnych smug, Ori pożyczyła mi puder, abym zamaskowała zaczerwienienia, które powstały w wyniku tarcia chusteczką o skórę. Gdy już doprowadziłam swój wygląd do wyglądu ludzkiego, wróciłyśmy do naszych mężczyzn. Oni zadecydowali, że wybierzemy się teraz do pizzerii, która znajduje się w tym samym budynku i podobno serwuje zajebiste jedzenie. Lokal był bardzo nowoczesny, ale do razu po przekroczeniu progu można było odczuć miłą atmosferę. Zajęliśmy stolik w rogu. Zamówiliśmy po dużej pizzy na parę i od razu zaczęliśmy komentować film. Film oczywiście spodobał się wszystkim. Każdy opowiedział swój ulubiony moment bądź dialog. Całe szczęście nie musieliśmy czekać długo na jedzenie, bo musiałabym umrzeć z głodu. Właśnie zdałam sobie sprawę, że poza śniadaniem i płatkami nic dzisiaj nie jadłam. Normalne więc było, że od razu rzuciłam się do jedzenia. Pierwsze dwa kawałki pochłonęłam migiem. W połowie następnego, do Bryana zadzwonił telefon. Chłopak dość długo patrzył na wyświetlacz, po czym przeprosił i szybko wyszedł. Dziwne, zazwyczaj nikt z nas nie krył się z rozmową przez telefon, a Bryan w ostatnim czasie zrobił to po raz drugi. 

- Klara, jutro twój debiutancki mecz? - wybił mnie z zamyślenia Chris.

- Zobaczymy czy w ogóle będę miała szansę wejść na boisko - odpowiedziałam.

- Nie bądź taka krytyczna - zaczęła Orchidea - Jesteś całkiem dobra, na pewno jutro coś pograsz, a nawet zdobędziesz jakiś punkt - zapewniała mnie.

- Dziękuję, że we mnie tak wierzysz, ale wątpię, że będzie tak już na pierwszym meczu. 

Bryan ukazał się w drzwiach, więc ucichłam czekając na jakieś wyjaśnienie sytuacji. On natomiast niepewnie podszedł do naszego stolika. Jego wyraz twarzy znów był zmieszany i tajemniczy.

- Wybaczcie, ale muszę się zbierać - oznajmił nam po chwili - Chris mógłbym cię prosić o odwiezienie później Klary do domu? - zwrócił się do szatyna. 

- Nie ma sprawy - odpowiedział Chris.

- Kochanie coś się stało? -  zapytałam lekko zdenerwowana. 

- Pilna sprawa, wybacz - odpowiedział lakonicznie, pocałował mnie w głowę i pośpiesznie wyszedł z lokalu.

Zamarłam, cała zdezorientowana. Nie wiedziałam co mam myśleć. Popatrzyłam na Ori i Chrisa. Oni również byli skołowani całą tą sytuacją.

- To o której jutro ma się zgłosić twój fanclub na meczu? - wrócił do tematu Chris, chcąc rozwiać tą dziwną atmosferę. 

- O siedemnastej - odpowiedziałam krótko.

Przez resztę wieczoru byłam prawie cały czas niedostępna. Moją głowę ciągle zaprzątały myśli związane z całą tą tajemnicą. Ostatnio Bryan tak dziwnie zachowywał się przed ogniskiem z powodu kłótni z ojczymem. Czyżby znowu jakieś problemy? Ale dlaczego nic mi nie powiedział? Przecież umówiliśmy się, że ma się z tym przede mną nie kryć. Widząc moją nieobecność Ori zadecydowała, że powinniśmy się wcześniej zbierać, bo i tak nie ma przyjemności z tego wieczoru. Tak też uczyniliśmy i wróciliśmy do domów.



______________________________________

Witam,

chciałabym bardzo, ale to bardzo serdecznie wam podziękować, za te miłe komentarze pod ostatnim rozdziałem. Bardzo mnie to ucieszyło i podbudowało, że jednak jesteście ze mną. 

Zgadzam się również z wami co do tego, że ostatni rozdział wiał trochę nudą, ale mogę wam zdradzić, że to tylko cisza przed burzą! Mam nadzieję, że do niej wytrwacie.

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za odwiedzanie!

Buziaki ;**