Nadszedł czwartek. Od poniedziałku mój zapał do szkoły malał proporcjonalnie z każdym kolejnym dniem. Zbliżał się niebezpiecznie ku zeru. A przed spadkiem do wartości ujemnych, co skutkuje ponownym znienawidzeniem szkoły, ratował go tylko zbliżający się weekend.
Leżałam w łóżku wyklinając naprzykrzający się budzik, który namolnie przypominał mi, że najwyższa pora zmobilizować tyłek i zacząć się szykować. Przykryłam dłońmi twarz. Mamrocąc pod nosem, rzuciłam kilka epitetów w stronę budzika i wynurzyłam się spod kołdry. Skorzystałam szybko z prysznica, który swoim magicznym działaniem przywrócił odrobinę pozytywnych myśli. Dodał mi energicznego kopa. Nie mając weny na dobieranie ciuszków, chwyciłam za jeansy, szary t-shirt i koszulę w szkocką kratę. Złapałam jeszcze katanę, którą ubiorę na wierzch. Szybki makijaż w postaci kremu BB, różu i kresek na oczach. Spakowałam również do torby segregator i telefon. Już miałam schodzić do kuchni na śniadanie, gdy przypomniało mi się, że dzisiaj w końcu zaczniemy treningi. Niestety nasza trenerka była na zwolnieniu lekarskim (kto choruje we wrześniu?), więc treningi się nie odbywały. Spakowałam, więc jeszcze sportowy strój i buty, ręcznik oraz żel pod prysznic do mojej drugiej, sportowej torby. Zarzuciłam je na ramię i zeszłam na dół. Rodzice, jak zawsze w czwartek, pojechali wcześniej do pracy, odwożąc po drodze Elizkę do przedszkola. Z braku czasu, na śniadanie postanowiłam zrobić sobie owsiankę, do której wrzuciłam kilka owoców znalezionych na kuchennym blacie. Spojrzałam na zegarek. Mam pięć minut do przyjazdu autobusu. Dzisiaj nie jadę z Bryanem, ponieważ ma na późniejszą godzinę, więc zobaczymy się dopiero później. Pośpiesznie skończyłam śniadanie i wybiegłam na autobus. Zdążyłam jedynie dzięki Ori, która przytrzymała mi drzwi.
- Już myślałam, że będziesz biegła za autobusem - zażartowała.
- Dzięki - wydyszałam - Ale też mogłabyś pomyśleć nad porannym joggingiem - odgryzłam się.
Ori udała obrażoną, ale po chwili razem wybuchłyśmy śmiechem. Bardzo żałuję, że nie mam wspólnych zajęć z moją przyjaciółką. W zasadzie w szkole prawie wcale się nie widujemy. Jedynie podczas lunchu. Musimy coś wymyślić, aby częściej się spotykać.
- Co robisz w piątek po południu? - wytrąciła mnie z zamyślenia - Może skoczymy do kina, a później na pizzę? - zaproponowała, jakby czytając mi w myślach.
- Piątek mam wolny. Myślę, że to wspaniały pomysł - uśmiechnęłam się szeroko - Idziemy na podwójną randkę? - mrugnęłam do niej okiem.
- Dokładnie! Czemu nie robimy tego częściej?
Autobus podjechał pod szkołę. Uśmiechnęłam się do dziewczyny i w odpowiedzi, a raczej jej braku, wzruszyłam ramionami.
- Jutro jeszcze się dokładniej zgadamy - powiedziałam do Ori, wchodząc do szkoły.
- Ok, jesteśmy w kontakcie - odpowiedziała, pocałowałam ją w policzek i rozeszłyśmy się w swoje strony.
***
Siedziałam na chemii i z niecierpliwością czekałam na dzwonek, który miał zabrzmieć dokładnie za sześć minuty. Te cztery lekcje minęły mi wręcz błyskawicznie, a teraz jak na złość, ostatnie minuty przeciągały się w wieczność. Nauczyciel zapowiedział kartkówkę na następną lekcję. Zanotowałam pilnie tę wiadomość w kalendarzu. W tym samym czasie zadzwonił upragniony dzwonek. Spakowałam pośpiesznie swoje rzeczy i wybiegłam z klasy. Kierowałam się w stronę dziedzińca i już miałam wyjść na zewnątrz, kiedy mój żołądek głośno się sprzeciwił, przypominając mi, że od rana jeszcze nic nie jadałam. Obróciłam się na pięcie i udałam się do szkolnej stołówki. Zamówiłam sałatkę z makaronem i butelkę wody. Ruszyłam w stronę dziedzińca. Stanęłam w drzwiach i rozglądnęłam się w poszukiwaniu przyjaciół. Mój wzrok przykuł ruch. Była to Ori, która machała do mnie ręką.
- Siemka - przywitałam się z Chrisem całując go w policzek oraz ponownie z Ori. Usiadłam koło Bryana i sprzedałam mu soczystego buziaka na przywitanie, który wywołał u niego szeroki uśmiech. Każdy zdał sprawozdanie ze swoich nudnych bądź wręcz przeciwnie interesujących zajęć. Pogrążyliśmy się w rozmowie. Nawet nie zorientowaliśmy się kiedy minęła pora lunchu. Zadziwiające jak dzisiaj szybko upływa mi czas. Zaczęliśmy się zbierać na lekcje.
- Słoneczko, o której dzisiaj kończysz? - zaczął Bryan.
- Mam dzisiaj tylko sześć lekcji, więc o czternastej - uśmiechnęłam się - I oczywiście trening o szesnastej - dopowiedziałam szybko.
- A co powiesz na to, żebyśmy skoczyli coś przekąsić po zajęciach? - uśmiechnął się promiennie.
- Nie ma sprawy. Tylko na coś lekkiego, żebym później była w stanie trenować - zażartowałam.
- Ok, jesteśmy umówieni. Będę na ciebie czekać przed samochodem - przyciągnął mnie do siebie, ujął moją twarz w swoje dłonie i czule pocałował - Na razie - uśmiechnął się jeszcze w ten swój cudowny sposób i odszedł.
Przez moje ciało przeszedł dreszcz. Uwielbiam jak to robi. Cała w skowronkach udałam się na matematykę. Ostanie lekcje przeleciały mi jeszcze szybciej niż te poranne. Na prawdę coś się dzieje z tym czasem, że tak szybko dzisiaj pędzi. Ciesząc się, że to już koniec zajęć na dziś, a także ze spotkania z Bryanem, wybiegłam z impetem z klasy. Ledwo przekroczyłam próg klasy, wpadłam na nikogo innego jak Nate.
- Spokojnie błyskawico - złapał mnie w talii - Albo robisz to specjalnie, albo nawet świat pokazuje nam, że nasze przyciąganie jest dużo większe niż grawitacja - zażartował ciągle trzymając mnie za talię, blisko siebie.
- Przepraszam - zawstydzona przez odległość jaka nas dzieliła, a właściwie jej brak - Ale już sobie tak nie słodź - dopowiedziałam w obronie.
- Ja tylko stwierdzam fakty - uniósł ręce do góry, w obronnym geście i tym samym dopiero teraz puszczając moją talię.
- To, że zdarzyło się to dopiero drugi raz o niczym nie świadczy - broniłam swojego.
- Trzy razy. Licząc zaatakowanie piłką, więc coś musi być na rzeczy - dodał.
- Już nie zagłębiaj się w tej statystyce - skrzyżowałam ręce na piersi - W ogóle to wybacz, ale się śpieszę, więc muszę lecieć - zmieniłam szybko temat, czując, że zaczyna brakować mi argumentów - Trzymaj się.
- Ty również, błyskawico - uśmiechnął się zawadiacko.
Wybiegłam na zewnątrz. Słońce nie dawało za wygraną i grzało równie silnie jak w wakacje. Ściągnęłam, więc koszulę i przewiązałam ją przez biodra, a katanę przewiesiłam przez ramię. Bryan czekał już oparty o samochód. Miał na sobie jasnobrązowe spodnie, zamszowe oxfordy oraz błękitną koszulę. Podwinięte rękawy seksownie podkreślały jego umięśnione ręce i ramiona. Do tego te potargane włosy. Ubóstwiam go w takim wydaniu. Stał tam taki seksowny i patrzył w telefon, gdy podniósł głowę i zobaczył, że się zbliżam, obdarzył mnie cudownym uśmiechem. Dla tego uśmiechu mogę zrobić wszystko. Cholera. Chyba się zakochałam. Normalnie wpadałam po uszy - pomyślałam.
Z uśmiechem na twarzy stanęłam przed nim. Ten przyciągnął mnie za talię bliżej do siebie.
- Stęskniłem się - szepnął mi do ucha. Jego ciepły oddech wywołał dreszcz, który przyjemnie przeszedł przez całe moje ciało. Przejechał nosem po mojej szyi w dół, zamknęłam oczy. Wrócił do góry, zakrążył kółko na policzku i pocałował w nos. Zaśmiałam się.
- To gdzie jedziemy? - zapytał i poprawił mi grzywkę.
- W sumie nie mam pojęcia - odpowiedziałam szczerze. Jeszcze nie poznałam tego miasta na tyle, by szczególnie polubić jakieś lokale.
- Ok, to zabiorę cię do mojej ulubionej knajpki - pocałował mnie w usta - Co ty na to? Jest niedaleko, więc spokojnie zdążymy zjeść przed twoim treningiem.
- Dla mnie super - uśmiechnęłam się uroczo.
Bryan kiwnął głową, delikatnie odsunął mnie od siebie i trzymając za talię, odprowadził do drzwi pasażera. Wskoczyłam zgrabnie do środka. Bryan szybko dołączył do mnie.
Tak jak obiecał, długo nie jechaliśmy i po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu. Bar był przytulny, a dzięki antykowym kanapom posiadał swój nietuzinkowy charakter. Zamówiłam grillowaną pierś kurczaka z dodatkiem camemberta i bazylii oraz smażone ziemniaczki. Bryan natomiast postawił na stek z frytkami. Na szczęście nie czekaliśmy długo na zamówienie. Zabraliśmy się za jedzenie. Po chwili zaczął dzwonić telefon Bryana.
- Wybacz, muszę to odebrać - powiedział z dziwną miną.
- Nie ma sprawy - odpowiedziałam.
Nie mogłam wyczytać z niego co się stało. Jeszcze nigdy nie widziałam go takiego. Zaczęłam się zastanawiać. Po pięciu minutach, kiedy już kończyłam jeść, wrócił.
- Coś się stało? - zapytałam nadal widząc tę dziwną minę.
- Nie, nie. Nic takiego - odpowiedział szybko - Widzę, że byłaś głodna - skinął głową na mój prawie pusty talerz, tym samym zmieniając temat.
Wzruszyłam niewinne ramionami. Bryan się tylko zaśmiał. Spokojnie dokończyliśmy jedzenie. Bryan odwiózł mnie z powrotem do szkoły. W drodze ciągle był jakiś dziwny, taki nieobecny. Pocałowałam go namiętnie na pożegnanie i weszłam do szkoły. Skierowałam się do szafki po treningową torbę i udałam się na halę sportową. W szatnia była już pełna dziewczyn. Widać, że większość dobrze się już znało. Czułam się z tego względu trochę nieswojo. Szybko się przebrałam i poszłam na salę. Szczęśliwie była tam już trenerka, więc nie musiałam siedzieć sama. Na rozgrzewkę nakazała nam zrobić dwadzieścia okrążeń hali. Po rozgrzewce zaczynały się odbicia w parach. Dziewczyny zaczęły się dobierać w pary. Stałam niepewnie i przyglądałam się z kim mogłabym ćwiczyć.
- Hej. Widzę, że nie masz pary - usłyszałam obok siebie głos. Odwróciłam się w jego stronę. Jego właścicielką była brunetka z testu kwalifikacyjnego.
- Jestem Kathleen, ale wolę jak mówi się do mnie Kath - wyciągnęła do mnie rękę.
- Klara - odwzajemniłam uścisk - Pamiętam cię z testu. Właściwie nie zdążyłam ci wtedy podziękować.
- Nie ma sprawy. Jesteśmy w jednej drużynie musimy sobie pomagać - mrugnęła do mnie okiem.
Zabrałyśmy się za odbijanie piłki. Potem przyszedł czas na atak. Dziewczyny były naprawdę dobre. Muszę się konkretnie przykładać, żeby nie odstawać. Następną czynnością był podział na dwie drużyny i atak do wyznaczonej strefy, co miało na celu zwiększenie celności i precyzyjności. Następnie ćwiczenia na poprawę przyjęcia. Na deser ćwiczenia zwiększające wyskok. Była to najcięższa część treningu. Nogi odmawiały mi posłuszeństwa, a pot lał się litrami.
- W sobotę czeka nas pierwszy mecz - zaczęła trenerka - Będziemy rywalizować z początkującą drużyną i jeszcze nieobytą w zawodach. Mam nadzieję, że brak treningów w tym tygodniu nie spowodował dużej straty i gładko przejdziemy przez ten mecz. Widzimy się na hali o godzinie szesnastej trzydzieści. Jakieś pytania? - cisza - Ok, to zmykajcie pod prysznice i do domu.
Nie czując nóg skierowałyśmy się do szatni. Wzięłam szybki prysznic. W szatni czułam się już lepiej. Zaczęłyśmy wszystkie rozmawiać o przyszłym meczu. Starsze dziewczyny opowiadały o swoich doświadczeniach. Wyszłyśmy razem z hali.
- Może cię podwieźć do domu? - zaproponowała Kath.
- A z chęcią. Zapomniałam powiedzieć tacie, żeby mnie dzisiaj odebrał - odpowiedziałam.
Skierowałyśmy się do samochodu Kath. Rozejrzałam się. Większość dziewczyn nie dość, że posiada prawo jazdy to jeszcze ma własne samochody. Chyba muszę się zastanowić nad zrobieniem sobie prawka - pomyślałam. Szczególnie, że w Ameryce można je mieć od szesnastego roku życia. Fajna sprawa. Droga do domu minęła mi bardzo miło. Kath to fajna i zabawna dziewczyna. Jest najlepszą zawodniczką w naszej drużynie. Podziwiam ją za to i strasznie się cieszę, że jestem z nią w parze, bo dzięki temu uda mi się nadgonić różnice do pozostałych dziewczyn. Samochód stanął na podjeździe.
- Dzięki za podwiezienie.
- Nie ma sprawy. Trzymaj się - pożegnała się Kath.
Pomachałam jej jeszcze na pożegnanie, gdy odjeżdżała. Wykończona, nie czująca żadnego centymetra swojego ciała, ale pełna endorfin weszłam do domu. Rodzice przebywali w salonie. Tata czytał gazetę, mama sprawdzała swoje pierwsze kartkówki, a Elizka oglądała bajki. Rzuciłam przy schodach torby i dołączyłam do rodziny. Opadłam ciężko na kanapę i zdałam sprawowanie z dzisiejszego, długiego dnia.
__________________________________________
Witam,
na wstępie chciałabym bardzo przeprosić za kolejny poślizg z rozdziałem. Bardzo chciałam dodać ten rozdział o wiele wcześniej, ale z dnia na dzień jakoś nie było czasu ani okazji.
Zauważyłam również, że jest coraz mniej osób udzielających się na tym blogu co mnie strasznie zaczęło smucić. Nie wiem czym jest to spowodowane. Może was przynudzam albo piszę jakieś brednie, ale fakt jest faktem. Nie chcę tutaj pisać i was zmuszać do komentowania "grożąc", że inaczej nie będzie następnego rozdziału, ale jeśli nie ma zainteresowanych zaczynam nie widzieć w tym sensu. Rozumiem, że może nie chce się wam komentować, ale nawet najkrótszy komentarz bądź uśmiech daje mi mobilizującego kopniaka i niezmierne szczęście. Jeśli nic się nie zmieni będę zmuszona zawiesić bloga :(
Pozdrawiam serdecznie stałych czytelników! Dajcie tylko o sobie znać! :D
Buziaki ;**
Kathleen
Kathleen